Informacje

Anna Łukaszewska-Trzeciakowska: Ministerstwo przygotowało bubel / autor: materiały prasowe / Pixabay
Anna Łukaszewska-Trzeciakowska: Ministerstwo przygotowało bubel / autor: materiały prasowe / Pixabay

WYWIAD

Resort klimatu przygotował niebezpieczny bubel

Agnieszka Łakoma

Agnieszka Łakoma

dziennikarka portalu wGospodarce.pl, publicystka miesięcznika "Gazeta Bankowa", komentatorka telewizji wPolsce.pl; specjalizuje się w rynku paliw i energetyce

  • Opublikowano: 7 września 2024, 11:44

    Aktualizacja: 7 września 2024, 11:57

  • Powiększ tekst

Idziemy tą samą ścieżką, którą szła komuna, czyli elity brukselskie mówią, że ma być zielono i ekologicznie, więc teraz rzeczywistość ma się do tego dostosować, ale tak się nie da – mówi Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, minister klimatu i środowiska w rządzie Mateusza Morawieckiego.

Agnieszka Łakoma: Mamy nowy Krajowy Plan dla Energii i Klimatu - czy powinniśmy się już bać?

Anna Łukaszewska-Trzeciakowska: Ten plan to kolejny dowód na to, jak ideologia wygrywa ze zdrowym rozsądkiem. Pomysły na ekstra szybki rozwój odnawialnych źródeł nie tylko nie zagwarantuje ich wykorzystania w pełni, ale wiązać się będzie z olbrzymimi nakładami i to z wielu powodów. Nie chodzi tylko o to, że koszty poniosą inwestorzy i państwo czyli my wszyscy, zobowiązując się do odbioru wyprodukowanej przez nich energii, ale do tego trzeba doliczyć koszty źródeł stabilizujących system czyli magazynów, które mają zastąpić elektrownie węglowe, których jeszcze nie ma. Warto pamiętać, że poprzednia wersja Planu wysłana do Brukseli pół roku temu była co najmniej dyskusyjna i już zakładała m.in. odejście od węgla ciepłownictwie w rekordowo krótkim czasie, stwarzając ryzyko. A po tym jak Komisja Europejska wskazała na szereg niedoróbek i zarzuciła brak ambicji, w obecnej wersji dokumentu tych ambicji jest aż za dużo i na dodatek bez pokrycia w rzeczywistości. Ministerstwo przygotowało bubel – nierealny, a gdyby wszedł w życie - dla obywateli zabójczy.

Cel wpisany do Planu, który wzbudza wiele kontrowersji i efektem którego są inne zapisy, to 56 proc. udziału energii odnawianej w jej produkcji ogółem w 2030 roku. Obecnie stanowi ok. 20 proc., a z uwzględnieniem spalania biomasy nieco więcej, zaś dominują elektrownie na węgiel kamienny i brunatny. I z nich czerpiemy 60 proc. energii. Czy takie odwrócenie proporcji w ciągu zaledwie pięciu lat – nawet uwzględniając unijne wymagania - w ogóle jest potrzebne i konieczne?

To założenie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, bo jest nie do wykonania, skoro dopiero pierwsza farma wiatrowa na Bałtyku będzie gotowa w 2030 roku i to w najlepszym razie, i skoro nie będzie w tym czasie energii z atomu. A zatem też i nie będzie elementów stabilizacji systemu czyli źródeł dostępnych całą dobę, gdy jednocześnie mamy szybko wyłączać kolejne bloki węglowe. Tego wszystkiego nie da się zwyczajnie pogodzić. Dziwią mnie te wpisy na portalu X osób zachwyconych tym, że w środku upalnego dnia mamy 70 procent energii ze słońca. Ale najwyraźniej zapominają dodać, że wieczorem i w nocy to zero procent, zaś w od listopada do marca mamy wyjątkowo mało słonecznych dni, bo po prostu taki jest klimat. Zatem każdej nocy jesienią i zimą musimy korzystać ze stabilnych źródeł, czyli z węgla i gazu.

OZE nie wzmacniają systemu, gdy nie wieje i nie świeci i mamy wtedy napięty bilans mocy. Zatem nie ma takiej możliwości, by za pięć lat ponad połowę energii nasz kraj czerpał z OZE, nawet jeśli zainstalowalibyśmy na każdym podwórku wiatraki i panele.

Energia w Polsce będzie drożeć przez OZE

Gdy spojrzymy na ten cel czyli 56 proc. zielonej energii za pięć lat, to powstaje wrażenie, że autorzy Planu nie dostrzegli faktu, jak często choćby w tym roku operator systemu w upalne dni nakazywał redukcję mocy w fotowoltaice. Czy to znaczy, że w 2030 roku już nie będzie tego problemu w ogóle?

Problem będzie na pewno i na pewno będzie wiązał się z coraz to większymi kosztami. Bo - choć nie wszyscy chcą o tym głośno mówić – to jednak inwestorzy i właściciele farm PV oraz wiatraków, które Operator Systemu obejmuje redukcją mocy, otrzymują rekompensaty finansowe. A my za to płacimy – niezależnie od tego, czy produkują czy też nie. Zatem efekt tego wszystkiego jest i będzie taki, że energia w Polsce stanie się coraz droższa. Dobitnie widać to w Niemczech, które realizują od dekady swoją zieloną strategię Energiewende i ciągle dopłacają do rachunków. Energia ze źródeł odnawialnych średniorocznie jest najdroższa, a jeśli ktoś zapewnia, że jest supertania – to zwykle zapomina wspomnieć, że tylko wówczas gdy jest jej za dużo. Niestety silne ekolobby nie dopuszcza do przestrzeni publicznej informacji, że do OZE trzeba dopłacać.

Plan groźny dla bezpieczeństwa energetycznego

Jeśli weźmiemy z jednej strony te wszystkie uwarunkowania, o których Pani - ale i inni eksperci - głośno mówią, to rodzi się pytanie o skutki przyjęcia takich a nie innych założeń do Planu. Co będzie, jeśli zacznie być realizowany i  jak może odbić się na bezpieczeństwie energetycznym?

Odpowiedź jest prosta: Krajowy Plan – oprócz tego, że ma niewiele wspólnego z realiami, to jest groźny dla bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju. A wynika to m.in. z faktu, że niestety cała polityka klimatyczna Unii została postawiona „na głowie” – najpierw wymyślono ideologię, a teraz do tego dostosowujemy rzeczywistość, choć wiadomo, że to nie może zakończyć się sukcesem. Idziemy tą samą ścieżką, którą szła komuna, czyli elity brukselskie mówią ma być OZE, ma być zielono i ekologicznie, więc skoro wpisały to w dokumenty i strategie unijne jak Zielony Ład, to teraz rzeczywistość ma się do tego dostosować. Ale tak się nie da, co już pokazała choćby klęska elektromobilności.

Chcą wyciąć węgiel jak najszybciej

W Krajowym Planie przewidziano szybsze niż przewidywał rząd Mateusza Morawieckiego odejście od węgla w energetyce. Elektrownie konwencjonalne mają dostarczać w 2030 roku zaledwie 22 proc. energii. Czy zasadne jest odstawienie ich w tak ekspresowym tempie?

Ani zasadne, ani sensowne. Nie możemy pozbywać się bloków węglowych, bo nie będziemy mieć odpowiednich innych stabilnych mocy w zamian za nie. Co zrobimy bez stabilnych źródeł? Owszem są wyjścia, ale jedno gorsze od drugiego. Albo będziemy zmuszeni kupować brakującą energię od innych, narażając kraj na zależność od importu i dostawców dyktujących ceny. Albo pani Paulina Hennig-Kloska nakrzyczy na wiatraki i panele, by produkowały energię, gdy nie wieje i gdy jest pochmurno. To może byłoby i zabawne, gdyby nie fakt, że w grę wchodzą życiowe interesy gospodarcze Polski i zasobność Polaków. Inna kwestia: co powiedzą górnicy na Śląsku, co te tysiące ludzi usłyszą od Pani ministry i co im zaproponuje. Skoro w umowie społecznej mają zagwarantowane utrzymanie wydobycia do 2049 roku i wygaszanie kopalń w tempie zależnym od sytuacji w sektorze.

Ministerstwo zawsze może się usprawiedliwić, że umowa nie miała notyfikacji Brukseli, więc teraz trzeba ją zmieniać i to jest „potrzeba chwili”. Inna kwestia, czy te argumenty zostaną przez górników zrozumiane…

Zacznijmy od tego, że praktycznie nikomu z obecnego kierownictwa ministerstwa zapewne nie zależało na notyfikacji, więc nikt tym się tym nie zajął, bo w planach i tak było szybkie wycięcie węgla. Tym trudniej to zrozumieć, że przecież ten rząd tak bardzo patrzy na działania Berlina, a tam władze ogłosiły, że odejść od węgla nie da się ani w 2030 roku, ani nawet w 2035 roku. Tam już zrozumieli, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i wychodzi poza nawet najbardziej idealistyczne zielone plany. I że nie należy piłować gałęzi, na której się siedzi.

Gdy mówimy o „wycięciu węgla” to w KPEiK zaplanowano to kompleksowo, zarówno w przypadku sieci ciepłowniczych, jak elektroenergetyki oraz u Kowalskiego w domu.

Obecne cele są jeszcze bardziej dramatyczne i bardziej radykalne niż w projekcie z marca. A przecież nie da się z ciepłownictwa wyeliminować w kilka lat węgla, zwłaszcza w małych gminnych ciepłowniach, które i tak wykonały inwestycje i niektóre przeszły na gaz. Wyjściem także nie jest powszechny montaż pomp ciepła. To kolejny zapis albo nierealny, albo kryją się pod tym kwestie, od których włos się na głowie jeży. Nawet Niemcy tego nie wdrożyły.

Wiemy, że teraz Krajowy Plan dla Energii i Klimatu jest konsultowany i następnie trafi do akceptacji ostatecznej do Komisji Europejskiej. Co będzie jeśli uzyska „zielone światło”?

Mam na początek nadzieję, że związki zawodowe - i oby również Ministerstwo Przemysłu - jednak wytłumaczą pewne fakty kierownictwu resortu klimatu. W przeciwnym razie – gdy Komisja Europejska ten dokument przyjmie, o ruszy wielki proces dostosowywania naszej energetyki i naszego życia. Wtedy musimy się przygotować, że jeśli nie nakaz wymiany pieców to wysokie ceny prądu i redukcja emisji w transporcie dotknie praktycznie każdego obywatela i uderzy po kieszeni.

Jeśli ktoś nie zacznie myśleć i nie wprowadzi korekty do tego Planu, to nie skończy się dobrze - dojdzie do katastrofy i blackoutów. Żaden system nie wytrzyma tych pomysłów w nim zapisanych i ambicji jego autorów.

Rozmawiała Agnieszka Łakoma

»» Odwiedź wgospodarce.pl na GOOGLE NEWS, aby codziennie śledzić aktualne informacje.

»» Rozmowa z dr. Arturem Bartoszewiczem z SGH o nieobliczalnych skutkach Zielonego Ładu na antenie telewizji wPolsce24 – oglądaj tutaj:

»» O bieżących wydarzeniach w gospodarce i finansach czytaj tutaj:

Niemcy potrzebują Polaków nie tylko do zbioru szparagów

Znane autobusy znów na naszych drogach. Ale się zmieniły!

Niemcy odcinają żywotną arterię dla polskiego portu!

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych