
WYWIAD
Zielona polityka UE będzie mniej ortodoksyjna?
– Dopóki sytuacja gospodarcza w UE się nie poprawi, to opowieści i ładne slajdy nie pomogą ani Komisji Europejskiej ani rządom – mówi była Minister Klimatu i Środowiska Anna Łukaszewska-Trzeciakowska.
Agnieszka Łakoma: Ursula von der Leyen zachowała stanowisko przewodniczącej Komisji Europejskie, większość eurodeputowanych okazała jej zaufanie, bo dwa wnioski o odwołanie przepadły w głosowaniu. Niespodzianki więc nie było. Ale czy niemiecka polityk może rzeczywiście mówić o sukcesie?
Anna Łukaszewska-Trzeciakowska: Od początku było wiadomo, że prawdopodobieństwo jej usunięcia jest minimalne, ale skoro w ciągu trzech miesięcy mamy aż trzy wnioski o odwołanie – tak z prawa, jak i z lewa – to znaczy, że niechęć i niezadowolenie z jej pracy i pracy jej komisarzy najzwyczajniej rośnie. Ale trzeba też liczyć się z tym, że frakcja która zgłosiła kandydaturę von der Leyen czyli Europejska Parta Ludowa, zrobi wszystko, by ją wybronić i to w każdych okolicznościach. Skoro nawet fakt, że negocjowała zakup milionów szczepionek z ich producentami w korespondencji SMS-owej nie otrzeźwił jej zwolenników, to argumenty o wynegocjowaniu niekorzystnej umowy handlowej z Mercosur tym bardziej ich nie przekonał.
Nawet jeśli EPL „staje murem za Ursulą”, to wydaje się, że to nie jest już ta sama twarda i pewna siebie polityk.
Zmiana w porównaniu z sytuacją jeszcze sprzed kilku lat i pierwszej jej kadencji jest oczywista. Dlatego sama Ursula von der Leyen powodów do radości raczej nie ma, bo na pewno zdaje sobie sprawę, że jej pozycja w Komisji osłabła. W poprzednich kadencjach nie do pomyślenia były tak częste wnioski o wotum nieufności. I wiele wskazuje na to, że teraz jeszcze bardziej będzie musiała umiejętnie lawirować miedzy oczekiwaniami EPL i ustępować wobec żądań lewicy czy socjalistów. I to przede wszystkim oni zyskują na tych wnioskach o wotum nieufności. Bo i tak wiadomo, że konserwatywna część Europarlamentu nie będzie popierać ani wspierać von der Leyen i jej komisarzy.
Wydaje się, że Komisja Europejska jest pod coraz to większą presją rządów krajów członkowskich. Oczywiście tradycyjnie najwięcej oczekiwań mają Berlin i Paryż. Czy kanclerz Friedrich Merz będzie w stanie załatwić w Komisji wszystko, czego potrzebuje jego kraj, którego gospodarka ma problemy?
Na pewno będzie próbował. A fakt, że Komisja już stara się odpowiadać na jego oczekiwania – jak wynegocjowanie umowy z Mercosur – to potwierdza. Von der Leyen, skoro już nieco złagodziła przepisy dotyczące przemysłu motoryzacyjnego, może ustąpić w sprawie celu klimatycznego na 2040 rok i znów uzna gaz za paliwo przejściowe, bo Niemcy mają w planach budowę elektrowni gazowych. Jednak z drugiej strony widać, że Komisja w ogóle nie radzi sobie z problemami gospodarczymi Unii, do których sama doprowadziła, forsując politykę klimatyczną i przepisy oraz nakazy z nią związane. A tymczasem obywatele wielu krajów oczekują zmian w polityce Brukseli, bo widzą co się dzieje i jak z dnia na dzień pogarsza się ich sytuacja materialna.
Von der Leyen, skoro już nieco złagodziła przepisy dotyczące przemysłu motoryzacyjnego, może ustąpić w sprawie celu klimatycznego na 2040 rok i znów uzna gaz za paliwo przejściowe, bo Niemcy mają w planach budowę elektrowni gazowych.
Choć sytuacja gospodarcza jest trudna i w wielu krajach – z Niemcami na czele – słyszymy o planach zwolnień, to powstaje wrażenie, że Komisja Europejska zwleka z decyzjami albo wprowadza środki zaradcze z opóźnieniem. Weźmy choćby hutnictwo – ogłoszone w tym tygodniu cła i zmniejszone kontyngenty mają wejść w życie… w czerwcu 2026 roku.
Komisja Europejska działa chaotycznie. W grudniu minie rok od powołania jej komisarzy i niewiele z tych obietnic jest realizowanych. Na dodatek część pomysłów Brukseli budzi wątpliwości i zwyczajnie jest kwestionowana. A bez wyraźnej i szybkiej poprawy sytuacji gospodarczej zwolenników Komisji, ani w biznesie, ani wśród obywateli na pewno nie przybędzie. I nawet jeśli komisarzom wydaje się, że są nie do ruszenia, bo przecież to Europarlament ich wybrał, muszą jednak liczyć się z opinią publiczną.
Ale, niestety, w wielu sytuacjach nie liczą się. Pierwszy przykład – protesty rolników związane z umową o wolnym handlu z Ameryką Południową. Inny to dyrektywa budynkowa czy ETS2, czyli podatek węglowy.
To prawda, ale tak w Brukseli, jak i w Starsburgu – co mam okazję obserwować bezpośrednio – wiedza o radykalnej zmianie nastrojów społecznych staje się powszechna. Tak samo jak i obawy z nią związane. Skoro wiele branż ma problemy, skoro partie konserwatywne zdobywają przewagę w kolejnych krajach – i nie chodzi tylko prawicę w Niemczech i Francji, ale choćby ostatnie zwycięstwo Andreja Babisa w Czechach – Komisja Europejska musi liczyć się z tym, że na kolejnych posiedzeniach Rady UE będzie musiała stawiać czoła nowym przywódcom krajów i oczekiwaniom ich obywateli, a więc trudniej będzie jej realizować dotychczasową strategię. Tym bardziej, że trzeszczy ona w szwach i zderza się z rzeczywistością. Bardziej konserwatywne nastawienie opinii publicznej powoduje, że jeśli KE będzie chciała przetrwać, to też będzie musiała je uwzględniać w swojej polityce.
Komisja Europejska działa chaotycznie. Mówi głównie o tym, jakie będzie mieć pomysły rozwiązań, przygotowuje atrakcyjne prezentacje i na tym się kończy. A przecież już na pierwsze 100 dni Ursula von der Leyen zapowiadała nadzwyczajne rozwiązania wszystkich niemal problemów i to w każdej branży.
Czy naprawdę sądzi Pani, że komisarze i unijni dyplomaci, którzy – mam wrażenie – są mocno oderwani od prawdziwego życia i tzw. zwykłych ludzi, dostrzegają zmiany i urealnią unijne strategie gospodarcze? Jak dotąd widać głównie kosmetyczne poprawki, skoro np. obowiązkowa dekarbonizacja i Zielony Ład pozostają w mocy.
**Kosmetyczne zmiany przemysłowi w Unii niewiele pomogą. Skoro nawet praca w Volkswagenie nie jest „na zawsze” i można ją stracić z powodu oszczędności i spadku sprzedaży, to oczywiste że społeczeństwa powoli – ale jednak – przestają wierzyć w bajkę o tym, jak to wszyscy będą szczęśliwi w tej zielonej Wspólnocie. Gdy dobrobyt zaczyna zastępować strach o to, czy wystarczy na rachunki, to ludzie zaczynają mieć dość. A kolejne ustępstwa stają się konieczne. Dopóki sytuacja gospodarcza w krajach unijnych się nie poprawi, to opowieści i ładne slajdy nie pomogą ani Komisji Europejskiej ani rządom. A poza tym, już nawet wielki biznes europejski, czyli twarde zaplecze zwolenników eko-rewolucji, nie wytrzymuje. Skoro prezesi Siemensa i TotalEnergies piszą do kanclerza Friedricha Merza i prezydenta Emmanuela Macrona, żądając wycofania dyrektywy o zrównoważonym rozwoju, to świadczy nie tylko o tym, że rzeczywistość trzeszczy. Dowodzi bankructwa dotychczasowej zielonej polityki UE.
Siemens i Total walczą o swoje, Merz o niemiecki przemysł. Wydaje się, że teraz jest dobry moment, by także inne kraje – z naszej części Europy także miały szanse zawalczyć o własne interesy. Czy jest szansa, że polski rząd wykorzysta okazję, by postarać się zablokować np. podatek węglowy od ogrzewania i transportu czyli ETS2 albo doprowadzić do zmiany dyrektywy budynkowej?
Bardzo chciałabym, by tak było. Ale obserwując poczynania rządu Donalda Tuska, brak jakichkolwiek efektów polskiej prezydencji w pierwszym półroczu i tylko ambitne wypowiedzi, to takich szans nie ma. W ogóle jest wrażenie, jakby polski rząd w rozmowach w Brukseli i Strasburgu nie istniał. Inne zabiegają o własne interesy, a nasz nie robi nic.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.