Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Głos na poniedziałek, czyli subiektywne podsumowanie weekendu

Krystyna Szurowska

Krystyna Szurowska

ekonomistka i publicystka

  • Opublikowano: 24 czerwca 2013, 10:07

  • Powiększ tekst

Tydzień polityczny, mimo zbliżającego się wielkimi krokami sezonu ogórkowego. Najpierw nowo powstały, ale już z błogosławieństwem MMK, Ruch Narodowy zajął wszystkich swoją akcją propagandową o mało wdzięcznym, ale o jakże dużym ładunku emocjonalnym tytule „wyrzucone z Kongresu Kobiet”. Później Anna Streżyńska złamała serca wszystkim wierzącym w Republikanów swoim wywiadem do Wyborczej, w którym to raczyła poinformować, że socjal i parytety są „spoko”. Czy to jej niedopatrzenie pod kątem autoryzacji tekstu, czy też niedopatrzenie intelektualne, nie wiadomo, ale stawianie jej po wszystkim w roli „witacza” w drzwiach Konwencji Ruchu Republikańskiego, nie było najfortunniejsze, wszak co wrażliwszy mógł się zgorszyć i cofnąć.

W UK odbył się ślub roku pod kątem śmietanki towarzyskiej - na weselu Thomasa van Straubenzee i Lady Melissy Percy bawili się książe Harry wraz z bratem Williamem, ich byłe dziewczyny, siostra Kate Middleton, tylko samej księżnej zabrakło. Oficjalnie ma rodzić za miesiąc, ale co złośliwsi mówią, że jej zwyczajnie nie zaprosili. Nam nie pozostało nic innego, jak podsumować weekend.

Zza Odry

Od kiedy się skończyła zima, jadąc ulicami większych miast w Niemczech możemy odnieść wrażenie, że wszystko jest w remoncie. Remontują się tory tramwajowe, przebudowują mosty, nanoszona jest nowa nawierzchnia, rozbudowywane są skrzyżowania. Wszystkiemu winien koniec kryzysu - tak, drodzy Państwo, nasi sąsiedzi zza Odry doczekali się końca kryzysu już jakiś czas temu i chyba tylko dlatego wszystkim innym wydaje się, że u niech w kraju też nie ma już tego słowa na „k”. Interesującym może być to, że tak się jawi wszystkim najbardziej opętanym tym słowem na „k” krajom w Europie. Od tego roku Niemcy planują wydawać 75 miliardów euro rocznie właśnie na cele infrastrukturalne. Pewien komentujący, nie ukrywając złości, napisał, że autor tekstu informującego o tych wydatkach rządowych nie napisał, że na przykład w Polsce każda, nawet najmniejsza droga w najmniejszej wsi jest budowana z funduszy unijnych, (czyli w większości podatników niemieckich i brytyjskich), w Niemczech każą się cieszyć z łatania dziur na drogach, bo kryzys się skończył, a prawda jest taka, że miliardy z ich podatniczych euro idą poza kraj. Trudno się nie zgodzić. Też bym nie była zachwycona, gdyby najpierw przymuszano mnie do oddawania owoców swojej pracy, a później budowano za to drogi powiatowe na jakimś zadupiu.

Niemcy jednak nie powinni być tacy hop siup, ponieważ swoje grzeszki na sumieniu mają. Na przykład „Unsere Mütter, unsere Vätter”. Niemieccy historycy zgodzili się, że to spore nadużycie historyczne oraz przyznali, że Niemcy nie mają pojęcia o polskiej historii. Zarówno elity, jak i przeciętni obywatele. Jeśli już wszyscy poczuli wyższość nad niedoedukowanym narodem niemieckim, pozwólcie, że zniszczę Państwa bańkę - Polacy nie mają pojęcia nie tylko o niemieckiej historii, nie mają też pojęcia o angielskiej, francuskiej, amerykańskiej, japońskiej, ale co najgorsze o własnej historii. Studenci tutaj przodują. I to między innymi wpływa na ich blade pojęcie o ekonomii oraz na głosowanie na partie typu Platforma Obywatelska.

Parę miesięcy temu informowałam Państwa o zniesieniu monopolu Deutsche Bahn na połączenia między niektórymi miastami w Niemczech (i ościennych). Od stycznia 2013 każdy może sobie zakupić busa, założyć firmę i przewozić pasażerów. Jak się łatwo domyśleć konkurencja natychmiast stała się prężna i ceny są bardzo, ale to bardzo atrakcyjne. Ciężko je nawet porównywać z kosmicznymi cenami niemieckich pociągów, które są zbliżone do cen połączeń lotniczych. Zaskoczeniem nie będzie to, że nieomal natychmiast pociągi opustoszały. Dlatego DB prowadzi teraz wojenkę podjazdową z busami. Ulrich Homburg, członek rady nadzorczej zwołał spotkanie z mediami, które nazwał „Strategia połączeń autokarowych DB”. Większość owego meetingu postanowił spędzić na opowiadaniu głodnych kawałków, „udowadniając” wyższość pociągu nad autobusem. Zaczął zawodzić, że marża na bilecie jest niewielka, bo biznes autobusowy jest tak banalny, że każdy może sobie go prowadzić; poza tym, aby przewieźć taką samą ilość ludzi jednym pociągiem z punktu A do B trzeba 8 autobusów (zakładając maksymalne obłożenie pociągu). Nie wiadomo, o co łysemu inżynierowi chodziło i czy naprawdę sądził, że kogoś to zainteresuje, ale kiedy już wszyscy szykowali się do wyjścia, okazało się, że pomimo, iż ten biznes taki prostacki, to DB otworzy nowe połączenia autobusowe „IC Bus” już niebawem. Ja mam tylko taką obawę, że DB nie będzie umiało konkurować z młodymi, prężnymi przedsiębiorcami z branży przewozów autokarowych i „state” zacznie wprowadzać ograniczenia na rynku...

Z Wysp Brytyjskich

W czwartek pisałam, że spotkamy się na Heathrow, ale chyba nie będzie nas na to stać. Otóż zarząd tego lotniska wnosi o pozwolenie na zwiększenie opłat, ponieważ chcą przeprowadzić prace remontowe w celu podwyższenia standardu, którego oczywiście oczekują klienci (tylko jeszcze nie ma informacji którzy konkretnie). W The Sunday Telegraph Willie Walsh, prezes IAG, właściciela British Airways twierdzi, że Heathrow chce podnieść te opłaty aż o 40% w ciągu następnych 5 lat. Mówi również, że opłaty na Heathrow w ciągu ostatnich 11 lat zwiększyły się o 300% i nie tylko dystansują inne lotniska w UK, ale również mocno odstają od opłat w innych europejskich hubach. Na końcu powiedział, że to lotnisko jest monopolistą, ponieważ jest to jedyny hub na wyspach, a poza tym, gdyby oszczędzali mogliby zarówno inwestować, jak i obniżyć opłaty. Jakby komuś było mało, to dodał, że w interesie podróżnych byłoby obniżenie cen. Brytyjscy przedsiębiorcy mają nieznośną tendencje do mówienia o interesie konsumentów, jakby to miało jakieś znaczenie. Poza tym, jak widać, jest kilka dobrych stron braku jakiegokolwiek hubu w Polsce, min. eliminacja monopolu z rynku.

W The Economist pojawił się artykuł na temat chińskiego juana. To, co mocno rzuca się w oczy podczas zapoznawania się z tekstem to rozdwojenie jaźni - z jednej strony prawdy ogólne, a z drugiej twierdzenia amerykańskich polityków.

I tak już na samym początku czytamy, że w US juan był często krytykowany za taniość, słabość i... konkurencyjność. Jak można kogoś krytykować za konkurencyjność, przecież to pożądana cecha! Dalej jest tylko gorzej, piszą, że w 2003 roku, kiedy jeden juan był wart tylko 12 centów, amerykańscy politycy krytykowali to, twierdząc, że przez słabość juana produkty z Chin są bardziej konkurencyjne niż amerykańskie. To też znowu wydaje się zdrowe - wprowadzając na rynek nowe produkty zwiększamy jego atrakcyjność, co powoduje również rozwój danej branży. Konkluzja płynąca z artykułu jest taka, iż pomimo złej prasy teraz juan radzi sobie świetnie i już nikt go nie krytykuje.

W rzeczywistości sytuacja juana praktycznie nie zmieniła się prawie w ogóle. Nadal jest słaby, nadal jest tani, a jedyne, co się zmieniło to to, że teraz Stany potrzebują chińskich pieniędzy. Dzięki fatalnej polityce ostatnich trzech prezydentów, własnych dutków już nie mają, a że Chińczycy mają i to w nadmiarze, dlatego też juan przestał już im brzydko pachnieć. Poza tym, kto jak kto, ale amerykańscy politycy wiedzą, która z tych dwóch walut jest bardziej stabilna...

Tymczasem na zielonej wyspie...

Jak wiadomo, od czasu, kiedy niepodzielne panowanie nad naszym portfelem przejęła Platforma Obywatelska, jesteśmy strasznie bogaci. Statystki tylko to potwierdzają - kilka milionów Polaków już od paru lat na wakacjach w UK, rozbijamy się po imprezach na stadionach z udziałem zagranicznych VIPów, a nasz rząd i jego okolice możemy wyposażyć w ubrania i używki najwyższej jakości. Tak mamy dobrze! Z tej przyczyny rząd, wychodząc naprzeciw naszym potrzebom buduje ekskluzywną autostradę. Szczegółów nie zdradzili, ale wiadomo, że przejazd 180. kilometrowym, nowym odcinkiem A1 może kosztować nawet 360 złotych. Za autostrady płacimy już w koszmarnie wysokich podatkach, zawartych w cenie benzyny, ale też jakości dróg może nam pozazdrościć każdy Europejczyk, nawet The Economist o tym niedawno pisał, o tu:http://www.economist.com/blogs/easternapproaches/2013/06/polish-driving?fsrc=scn/fb/wl/bl/toomanyroaddeaths. W rzeczywistości podejrzewam, że ów odcinek został zbudowany dla naszej jasnej jak peruwiańskie słońce partii rządzącej, a w związku z tym zamiast stacji benzynowych powstaną przydrożne domy uciechy. Ta benzyna i tak strasznie droga, a i mniej rozrywki z tego...

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych