Opinie

Pandemia COVID-19 zadała potężny cios światowej gospodarce, wpychając wiele państw i korporacji oraz firm w pułapkę nadmiernego zadłużenia / autor: Pixabay
Pandemia COVID-19 zadała potężny cios światowej gospodarce, wpychając wiele państw i korporacji oraz firm w pułapkę nadmiernego zadłużenia / autor: Pixabay

TYLKO U NAS

Być albo nie być po pandemii

Jerzy Bielewicz

Jerzy Bielewicz

Finansista, doradca w Departamencie Zagranicznym NBP, były prezes stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Absolwent IP Business School na Uniwersytecie Western Ontario, były doradca Goldman Sachs i Royal Bank of Canada, specjalista w dziedzinie negocjacji z bankami w imieniu przedsiębiorstw. Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP

  • Opublikowano: 20 kwietnia 2021, 14:58

    Aktualizacja: 20 kwietnia 2021, 15:32

  • Powiększ tekst

Pandemia COVID-19 zadała potężny cios światowej gospodarce, wpychając wiele państw i korporacji oraz firm w pułapkę nadmiernego zadłużenia. Dziś system finansowy działa pozornie niezachwiany, gdyż banki centralne i rządy na potęgę kreują nowy pieniądz, wspierając rozwój gospodarczy. Co jednak się stanie, gdy cena długu pójdzie w górę? Historia ekonomii nieodparcie uczy, że nadmierne zadłużenie prowadzi do wzrostu inflacji i stóp procentowych, a nawet do fazy hiperinflacji. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? - analizuje Jerzy Bielewicz w „Gazecie Bankowej”

Pandemia COVID-19 zadała potężny cios światowej gospodarce, wpychając wiele państw i korporacji oraz firm w pułapkę nadmiernego zadłużenia. Przykładem są choćby Włochy, Grecja, Hiszpania, a nawet Francja, ale też niemiecki gigant samochodowy Volkswagen. Dopóki koszt długu pozostaje na historycznie najniższym poziomie, a banki centralne pompują nieprzerwanie gotówkę do systemu finansowego, dopóty wszystko z pozoru wydaje się działać w sposób niezachwiany. Co by się jednak stało, gdyby wzrosła inflacja i w konsekwencji zwiększyły się stopy procentowe? I dlaczego tym razem miałoby być inaczej, niż uczy nas historia ekonomii? Świat (państwa, firmy i ludzie) bowiem na przestrzeni wieków jeszcze nigdy wcześniej nie zadłużał się do tego stopnia, a „góra długów” osiągnęła niebotyczny poziom 355 do 365 proc. globalnego PKB na koniec 2020 r. i – co gorsza – nadal rośnie.

Czy ozdrowienie?

Jednocześnie widzimy gwałtowne przyśpieszenie gospodarcze w krajach, które zdołały przezwyciężyć epidemię dzięki kampaniom szczepień przeciw koronawirusowi. OECD przewiduje, że gospodarka USA może wzrosnąć o 6,5 proc już w tym roku. Polska o 4,1 proc. według szacunków NBP. A chińska? Wzrosła przecież o 2,3 proc. PKB w czasach zarazy, a zachodni analitycy przewidują 8–8,5 proc. ponad PKB z 2020 r. (ponad 6 proc. według chińskich władz). Co z tego wynika? Można zaryzykować twierdzenie, że scenariusz już został napisany – wysokie ceny surowców wskazują kierunek… Przykładowo ceny miedzi za tonę wzrosły od marca zeszłego roku o ponad 90 proc. W mojej ocenie wzrost inflacji i w konsekwencji stóp procentowych jest nieunikniony, zwłaszcza w sytuacji stymulacji fiskalnej rzędu 1,9 bln dolarów w USA czy ponad 750 mld euro w UE (Fundusz Odbudowy Europy plus narodowe programy wsparcia), a także w innych regionach świata. I nie pomoże zaklinanie rzeczywistości przez banki centralne, które w realnym życiu obawiają się dziś przede wszystkim utraty kontroli nad emisją i kosztem pieniądza oraz płynności w wymianie międzynarodowej, o czym świadczy przede wszystkim ich zainteresowanie wdrożeniem cyfrowego pieniądza. Gdy tylko inflacja wystrzeli w górę, natychmiast zapomną o obietnicach niepodwyższania stóp procentowych do końca 2022. Historia uczy, że nadmierne długi prowadzą do inflacji, a czasem nawet do hiperinflacji, i nie ma powodów, by tym razem było inaczej.

Chyba że poziom zadłużenia zredukujemy tak, by nawet kraje najbardziej obciążone mogły unieść ciężar swoich zobowiązań finansowych. Nie dziwi zatem list otwarty 100 ekonomistów (głównie z Francji i Hiszpanii), w którym wskazują na potrzebę umorzenia długów zaciąganych podczas pandemii…

Strefa euro pod respiratorem

Fundusz Odbudowy UE, którego głównymi beneficjentami okazują się zadłużone kraje południa Europy – jak Włochy i Hiszpania – do pewnego stopnia jest próbą restrukturyzacji zadłużenia bez nazywania rzeczy po imieniu. Dotacje sięgające często nawet kilku procent PKB mają na celu przywrócenie dynamicznego wzrostu gospodarczego, tak by dłużnicy mogli podjąć próbę spłaty obciążeń finansowych, a wskaźnik Suwerenny Długu do PKB zaczął spadać. Można też powiedzieć, że Fundusz daje raczej pewien bufor, który ma na celu rozłożenie w czasie procesu oddłużania. Najtrafniejsze w mojej ocenie jest jednak stwierdzenie wprost, że bez Funduszu Odbudowy strefie euro grozi niekontrolowany rozpad, co niosłoby niewyobrażalne konsekwencje przede wszystkim dla Niemiec, a pośrednio też dla Polski… Dlatego bawią mnie niepomiernie przeciwnicy „uwspólnotowienia” długów w UE, gdyż znaczy to, że nie rozumieją ani na jotę sytuacji, w jakiej znalazły się państwa (również Polska), UE i globalna gospodarka w wyniku ciosu zadanego przez pandemię COVID-19. Niekontrolowany rozpad strefy euro to właśnie najszybszy sposób na „uwspólnotowienie” długów! Doświadczylibyśmy gwałtownego spadku PKB i skokowego pogorszenia wskaźników ekonomicznych. W przypadku Polski ten szok doprowadziłby do głębokiej dewaluacji złotego i nieubłaganego wzrostu zadłużenia. Wiele osób i rodzin zbankrutowałoby choćby ze względu na zobowiązania w obcych walutach, takich jak „kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich”. Strachy na Lachy? Niekoniecznie. Strefa euro, o ile była w ogóle chybionym przedsięwzięciem, o tyle w czasie pandemii znalazła się pod respiratorem. Jeśli nie przetrwa terapii, może pogrążyć nas wszystkich w długach…

Stabilność polityczna na wagę złota

Polska powinna wspierać Fundusz Odbudowy UE, gdyż jest jednym z jego największych beneficjentów po Włoszech i Hiszpanii. Także dlatego, że według ustaleń będzie to jednorazowe przedsięwzięcie, którego celem jest przeciwdziałanie gospodarczym skutkom pandemii. Nasze zobowiązania wynikające ze współudziału sprowadzą się jedynie do spłaty kredytów, które z niego zaciągniemy. Paneuropejskie podatki, które po wprowadzeniu mają zostać przeznaczone na obsługę zadłużenia wynikającego z dotacji na rzecz m.in. Włoch, Hiszpanii i Polski, byłyby niezwykle trudne do wprowadzenia na poziomie państw narodowych, a opłata od śladu węglowego na granicy UE jest wręcz korzystna dla naszej gospodarki, bo czyni ją bardziej konkurencyjną w stosunku do krajów spoza Wspólnoty. Jednak nasze największe przewagi nad krajami strefy euro to stosunkowo niski poziom długu państwowego do PKB, bo tylko 60 proc. (dla porównania Włochy 160 proc. PKB), posiadanie własnej waluty i banku centralnego oraz strategiczne położenie na flance paktu NATO i Unii, na skrzyżowaniu szlaków handlowych Wschód–Zachód i Północ–Południe. Ten ostatni atut czyni z naszego kraju „atrakcyjną pannę na wydaniu”, która może przebierać w gronie licznych i bogatych zalotników.

Czy chcemy zmarnować ten niezwykle korzystny splot okoliczności wynikający z dynamicznych zmian na scenie geopolitycznej świata? Nie wolno nam do tego dopuścić! I dlatego jak kania dżdżu łakniemy (obywatele) stabilności politycznej wewnątrz kraju. Stąd dziwi oddawanie pola opozycji poprzez podważanie zasadności Funduszu Odbudowy UE. Tak, ten biznes jest dobry dla Polski, gdyż 770 mld zł nie jest do pogardzenia i zapewni wykonanie takich strategicznych inwestycji jak Baltic Pipe, Via Carpatia, Via Baltica, Centralny Port Komunikacyjny, a także dokończenie przekopu Mierzei Wiślanej, Terminalu Gazowego w Świnoujściu czy wreszcie wsparcie Śląska podczas transformacji energetycznej oraz wielu, wielu innych. Czy panowie politycy rzeczywiście nie widzą, co leży na szali i jak ważne dla Polski są nadchodzące lata?

Polityka zewnętrzna

„Pieniądze za praworządność” to teatr polityczny, którego celem jest przykrycie bolesnego faktu gwałtownego ubożenia społeczeństw Zachodu i wzrostu znaczenia krajów Europy Środkowej oraz Wschodniej. Waga gospodarcza Polski rośnie przy tym najszybciej z państw regionu ze względu potencjał ludzki i znakomite położenie w centrum Europy. Staliśmy się beneficjentami inwestycji na niespotykaną skalę. To nie tylko programy unijne, lecz również prywatny kapitał płynący z Korei Południowej, Japonii, Chin, USA i krajów Unii Europejskiej… Nie musimy się zatem czuć jak uczeń zagoniony do kąta. Przeciwnie, biorąc udział w teatrze politycznym, nie wolno nam zapomnieć o własnych interesach gospodarczych. Dopiero wtedy i tylko wtedy Polska będzie na tyle silna, by obronić swoje wartości, tradycję i religię. Strefę euro czeka wzrost napięć między bogatą północą a zadłużonym południem. Przy czym spory o restrukturyzację długów zajmą centralne miejsce w dyskursie politycznym już niedługo – przy pierwszych oznakach wzrostu inflacji. Gdzie nasze miejsce? Dokładnie w połowie drogi między zwaśnionymi stronami jako negocjator, któremu sercem bliżej do południa. Podobnie mamy swoje miejsce w kształtowaniu relacji między USA a Chinami w tej części Euroazji. Bliski sojusz strategiczny z USA nie przeszkadza, ale wręcz pomaga, by tłumaczyć przedstawicielom Państwa Środka, że jako ceniony partner handlowy powinni dążyć do stabilności i stabilizacji w tej części świata, a to w żadnym wypadku nie idzie w parze ze wspieraniem imperialnej polityki Rosji Putina.

Jerzy Bielewicz

Więcej informacji i komentarzy ze świata finansów i gospodarki czytaj w bieżącym wydaniu „Gazety Bankowej” (nr 04/2021), dostępnym także jako e-wydanie, także na iOS i Android

Szczegóły, jak zamówić e-wydanie „Gazety Bankowej”, kliknij tutaj

Okładka Gazety Bankowej / autor: Fratria
Okładka Gazety Bankowej / autor: Fratria

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych