Europejskie PKB niczym olimpijski breakdance
Wydarzeniem dnia, jak i całego tygodnia, miał być odczyt amerykańskiej inflacji. Poza tym dostaliśmy serię odczytów o PKB z europejskich gospodarek. Złoty znów na kluczowych poziomach.
Pękła przeklęta trójka
Dane o inflacji w Stanach – mimo że wyczekiwane równie mocno, jak reakcja Iranu na poczynania Izraela – ostatecznie nie zawładnęły sercami inwestorów. Główny odczyt okazał się niższy od oczekiwań analityków i wreszcie udało się złamać tę przeklętą trójkę z przodu (wyniosła 2,9 proc.). Reakcje na wykresach pokazują jednak, że inwestorzy, zwłaszcza po wczorajszych PPI, mieli chrapkę na znacznie więcej niż dostali. Na eurodolarze obserwowaliśmy bujnięcie w jedną stronę, bujnięcie w drugą, by ostatecznie wrócić do punktu wyjścia. Po tym, jak opadł kurz, kurs raczej myśli o zejściu w dół, co potwierdza tezę o lekkim zawodzie. Jest to też ten słabszy scenariusz dla złotego, który po tym, jak kolejny raz doszedł do ważnych poziomów, prawdopodobnie przejdzie do defensywy.
Szału nie ma
Dodatkowo dzisiaj Eurostat zebrał wszystkie opublikowane do tej pory odczyty dotyczące dynamiki PKB w drugim kwartale tego roku. To, co od razu rzuca się w oczy, to ewidentny wyścig żółwi. Zaledwie pięciu gospodarkom udało się osiągnąć pułap co najmniej 2 proc., z czego ledwie dwie z nich są w strefie euro. To dokładnie tyle samo ile osiągnęło ujemny wynik, przy czym w tym gronie we wszystkich państwach płaci się wspólną walutą. Z dużych gospodarek strefy tylko Hiszpanie mają powód do zadowolenia, udało im się wykręcić wzrost na poziomie 2,9 proc.. Na drugim biegunie są oczywiście Niemcy, którzy znowu są pod kreską. Wyniki zbiorcze wynoszą 0,6 proc. rdr dla krajów z euro oraz 0,8 proc. dla całej Unii. Dla nas pozytywem niewątpliwie jest fakt, że stoimy na czele tego marnego konkursu z wynikiem 4 proc.. A przecież jeszcze kilka dni temu premier Tusk narzekał, że bez pomocy RPP nie uda się nam „realizacja ambitnego zadania, jakim jest jeden z największych wzrostów w Europie”.
Skąd ten wynik?
Te 4 proc. to wynik po tak zwanym odsezonowaniu, rezultat bez oczyszczenia to 3,2 proc.. I ta miara wydaje się dzisiaj szczególnie ciekawa. Analitycy spodziewali się, że gospodarka wzrośnie o 2,8 proc., a to oznacza błąd na poziomie 0,4 p.p. To dużo, rzadko się zdarza, by analitycy mylili się aż tak bardzo. Ten błąd bierze się przede wszystkim ze zmian, jakie wprowadzają ośrodki statystyczne w metodologii liczenia. Ich efektem jest rewizja wyników z ostatnich 9 kwartałów.
W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. Głównymi siłami napędowymi naszej gospodarki okazały się podwyżki płac oraz impuls fiskalny. Pierwszy czynnik w dłuższym terminie będzie raczej kotwicą niż paliwem. A drugi to pójście na skróty, przy czym jest nie do utrzymania w perspektywie procedury nadmiernego deficytu. Dlatego nie jest tak źle, jak jeszcze niedawno wszyscy myśleli, ale z hurraoptymizmem też radziłbym uważać.
Krzysztof Adamczak, analityk walutowy Walutomat.pl