Czy Wall Street czeka bessa?
Czy po wieloletniej hossie w Stanach Zjednoczonych przyszedł czas na zmianę trendu lub choćby jego korektę? Takie pytanie coraz częściej zadają sobie inwestorzy i managerowie wielkich funduszy hedgingowych. Całe wzrosty na większości światowych rynków od początku opierają się w głównej mierze na bezprecedensowych działaniach banków centralnych, ale ostatnio poziom oderwania rynku kapitałowego od realnej gospodarki staje się alarmujący.
Produkcja przemysłowa w Stanach Zjednoczonych spada w relacji rocznej przez siedem miesięcy z rzędu, a ogólny trend spadkowy w przemyśle jest widoczny już od półtora roku. Do tego oczywiście dochodzi indeks PMI, który znajduje się na najniższym poziomie, od kiedy prowadzone jest badanie; natomiast ważniejszy dla Stanów indeks ISM ledwo odbił z recesyjnych poziomów poniżej 50 punktów. Dynamika PKB w pierwszym kwartale tego roku spadła do najniższego poziomu od początku 2014 roku. Sprzedaż detaliczna i nastroje konsumentów również wyglądają coraz gorzej. To tyle jeśli chodzi o gospodarkę, chociaż jest to jedynie ułamek pełnego obrazu spowolnienia Stanów Zjednoczonych.
Przy takim stanie gospodarki wydawać by się mogło, że wyceny akcji muszą spadać, tymczasem jest dokładnie na odwrót. Wskaźnik cena/zysk dla indeksu S&P500 urósł już powyżej poziomów sprzed poprzedniego kryzysu; tak samo wygląda wskaźnik cena/sprzedaż; natomiast wskaźnik cena/EBITDA znajduje się na poziomach ze szczytu bańki internetowej. To wszystko przy najgorszym kwartale dla spółek amerykańskich od 2009 roku i w momencie, kiedy łączna sprzedaż przedsiębiorstw spadła do poziomów z 2013 roku. Powiedzieć, że akcje notowane na Wall Street są drogie, to zdecydowanie za mało.
Oczywiście giełda dyskontuje przyszłość i być może inwestorzy liczą na odbicie gospodarki globalnej w przyszłych kwartałach, tyle, że na razie nic na to nie wskazuje. Gospodarka światowa spowalnia i na razie nie ma żadnego nowego motoru napędowego, bo Chiny, które dotychczas pełniły taką rolę również znajdują się w coraz trudniejszej sytuacji.
Działania banków centralnych przynoszą coraz mniejsze efekty i nawet niestandardowe narzędzia polityki monetarnej nie są w stanie przywrócić trwałej inflacji i stabilnego wzrostu gospodarczego. Gospodarka światowa znalazła się w trudnym momencie, czego na razie nie widać po notowaniach indeksów giełdowych. Zmienia się natomiast nastawienie wśród dużych instytucji finansowych, które wyprzedają bardziej ryzykowne aktywa, a także wśród funduszy hedgingowych, które coraz odważniej stawiają na spadki.
W ostatnim czasie Stanley Druckenmiller – jeden z największych inwestorów naszych czasów, miał wystąpienie, w którym stwierdził, że akcje są zdecydowanie przewartościowane i rynkowi należy się poważna korekta. Kolejnym wielkim inwestorem, który stawia na spadki jest Carl Icahn. Ekspozycja krótka netto jego funduszu osiągnęła 150% wartości aktywów – tak spadkowej ekspozycji Icahn nie miał jeszcze nigdy. To tylko dwa przykłady, a obstawiających spadki jest coraz więcej.
Fakt, że coraz więcej graczy wieści spadki wcale nie gwarantuje, że tak się stanie, ale mówimy o inwestorach, którzy przez kilkadziesiąt lat z rzędu zazwyczaj pokonywali rynek i rzadko się mylili. Co do samej gospodarki i wycen akcji, to zdecydowanie wskazują one na możliwość wystąpienia większej korekty. Czy czeka nas bessa? Na razie przy aktywnej polityce banków centralnych bessa wydaje się być odległą perspektywą, ale spadki rzędu 20% nie powinny nikogo dziwić, a mogą spowodować, że na rynku znowu pojawi się więcej okazji inwestycyjnych, a wartość akcji spółek będzie bardziej zbliżona do obecnej sytuacji fundamentalnej.