W USA od słabego PKB do świetnych NFP
Ogólny obraz i detale
Żaden rynkowy scenariusz nie jest wieczny – ale niektóre bronią się nawet po mocnej i niepokojącej weryfikacji. My od kilku miesięcy podkreślaliśmy, że optujemy za koncepcją dość mocnego dolara. W szczególności chodziło nam o to, że jeśli 3 maja wykres EUR/USD odbił się od szczytu w okolicach 1,1610-15, to w dłuższej perspektywie bardziej liczymy na 1,08 – 1,10 niż na powrót do maksimów.
Po pierwsze, miało to związek z tym, że wykres od stycznia 2015 jest w zasadzie w szerokiej konsolidacji, znaczonej z jednej strony przez 1,05 (w przybliżeniu), a z drugiej – przez 1,15 – 1,17. Skoro odbiliśmy się od górnego ograniczenia, to wypadało przeć na południe, podobnie jak to się stało jesienią 2015, choć wtedy ów proces, wywołany przez rozczarowującą podówczas postawę Mario Draghiego, był szybszy i krótszy – już u progu grudnia znaleźliśmy się poniżej 1,06. Później zresztą nastąpiło odbicie i trend wzrostowy, z którym ostatecznie pożegnaliśmy się po referendum brexitowym.
Tendencja biegnąca od 3 maja, na początku będąca korektą w obrębie trendu zwyżkowego, została mocno zakwestionowana w początkach czerwca, gdy pojawiły się drastycznie słabe odczyty z amerykańskiego rynku pracy, liczone za maj. Mieliśmy skok z okolic 1,1150 do 1,1370, a potem nawet do 1,14 i wyżej. Wkrótce jednak trend pro-dolarowy obronił się, a kolejne payrollsy, czerwcowe, były równie zaskakujące – ale w drugą stronę. Znacznie przebito prognozy.
W piątek 29 lipca rynek został rozczarowany mizernym odczytem dynamiki PKB USA za II kwartał. Wynik annualizowany to 1,2 proc., zakładano 2,6 proc. Dwa dni wcześniej Rezerwa Federalna pozostawiła oczywiście stopy na poziomie ustalonym w grudniu 2015, a za podwyżką głosowała tylko Esther George, sztandardowy jastrząb.
W tym tygodniu William Dudley z Fed wypowiedział się na konferencji w Bali bardzo oględnie, podkreślając, że jest wiele zagrożeń dla gospodarki, choć teoretycznie może się okazać, że niektóre dane wypadną lepiej od prognoz. Było to coś w rodzaju: "raczej nie podwyższymy stóp w najbliższym czasie, ale na wszelki wypadek postawcie parę groszy na scenariusz zwyżkowy, byle nie za dużo". Robert Kaplan z tej samej instytucji poszedł nawet dalej – ale w stronę gołębią. Nastawał w swoim przemówieniu na to, by być cierpliwym w temacie podwyżek, co uzasadniał globalnymi ryzykami.
EUR/USD wybijał się w górę i przebił linię łączącą szczyty z 3 maja i 9 czerwca. Serca zaczęły bić nam trochę mocniej, bo nasz generalny scenariusz był właśnie testowany. Wykres dotarł powyżej 1,1230. A potem zaczął zawracać, np. po w miarę dobrym raporcie ADP z rynku pracy czy w miarę niezlych odczytach PMI i ISM dla usług. Trochę lepiej od prognoz wypadły zamówienia za czerwiec (finalne), a poza tym Bank Anglii obniżył stopę procentową z 0,50 proc. do 0,25 proc. i poszerzył program QE o 60 mld funtów, do 435 mld funtów, wprowadzając też dodatkowe narzędzie – 10 mld funtów na zakup obligacji korporacyjnych.
Oczywiście EUR/USD nie jest bezpośrednio związany z GBP, ale zawsze można było sytuację odczytać tak, że Brytyjczycy luzują, Japończycy luzują, Szwajcarzy myślą o interwencji na rzecz osłabienia franka, EBC gra luźno – a Fed na tym tle jest w miarę jastrzębi, bo o podwyżkach przynajmniej mówi. Poza tym działania BoE mogły sugerować, że bank obawia się reperkusji Brexitu, więc w tej sytuacji dolar to zawsze bezpieczna przystań. Wreszcie, był po prostu czynnik techniczny – konieczna korekta po ostrych zwyżkach, realizacja zysków.
Okazało się jednak, że dolarowi pomógł też czynnik fundamentalny. Świetnie wypadły payrollsy. Podwyższono wyniki za czerwiec, zaś lipcowe były grubo powyżej prognoz. Poza rolnictwem spodziewano się 175 tys. nowych miejsc pracy, a było 255 tys. Stopa bezrobocia utrzymała poziom 4,9 proc., płaca godzinowa wzrosła o 0,3 proc. m/m (prognoza 0,2 proc.).
I tym sposobem tydzień kończy się przy 1,1080 – a nasz zasadniczy scenariusz zdołał się obronić i jeszcze się go trzymamy. Nie znaczy to jednak, że liczymy na 1,05 – 1,06. O to będzie trudno, chyba że Fed naprawdę ruszy stopy albo wyraźnie da do zrozumienia, że taki krok będzie podjęty. Tak więc ograniczeniem dla aprecjacji dolara może się okazać rejon od 1,0915 (dołek po referendum brytyjskim) do 1,0950 (niedawne minima).
Co ze złotym?
Złotemu w tym tygodniu wiodło się nadzwyczaj dobrze. Zyskiwał z paru przyczyn. Do dolara zarabiał choćby z powodu tego, że eurodolar szedł przez kilka dni w górę, a więc USD/PLN opadał. Co jednak jest ciekawe, złoty utrzymał dość dużą siłę także, gdy główna para już zawróciła na południe. Owszem, notowano dziś 3,8720, ale mimo wszystko jesteśmy przy 3,8570.
Na EUR/PLN mamy 4,2750 – tu pomogło nam dziś to, że euro zostało wyraźnie przecenione na głównej parze. Tak czy inaczej jednak pomocne dla złotego było też i to, że u progu tygodnia poznaliśmy zarys prezydenckiej ustawy frankowej. Ponieważ uznano ją za przychylną dla banków, to rozpoczęła się aprecjacja akcji tych instytucji, zwyżka na GPW i dobry nastrój wobec PLN. Prócz tego złoty mógł stać się atrakcyjny pod decyzji BoE na temat obniżki stóp, mógł dzięki temu popłynąć do nas kapitał. I wreszcie złoty od początku roku był traktowany gorzej niż średnio koszyk walut emerging markets, z którymi jest łączony. Gracze być może to nadrabiają, szczególnie że zdają się cichnąć problemy i protesty polityczne w Polsce, szczyt NATO i Dni Młodzieży przeminęły bez problemów, a demonstracje opozycji bynajmniej nie wstrząsają sumieniem świata.
Do funta złoty dodatkowo zyskiwał po prostu z powodu słabej kondycji tej waluty, którą to słabość BoE dodatkowo pogłębił. Dziś na GBP/PLN mamy już 5,04 – a jeszcze w poniedziałek były tu wahania 5,1340 - 5,1715. Cóż tu wspominać końcówkę maja i szczyty powyżej 5,83.