Za usługi zapłacimy bankom 17,5 miliarda złotych
W ciągu pierwszych sześciu miesięcy przychody banków z tytułu różnego rodzaju opłat i prowizji wyniosły 8,8 mld zł. To prawie 8 proc. więcej niż rok wcześniej. Wszystko wskazuje na to, że w całym roku ich usługi będą nas kosztowały co najmniej 17,5 mld zł. Bywało, że płaciliśmy więcej.
W usługach, także finansowych, nie ma nic za darmo i wszystko ma swoją cenę, nawet bezpłatne konto, wypłata gotówki z bankomatu, czy przelew przez internet. Za różnego rodzaju promocje, tak czy inaczej, też ktoś musi zapłacić. Ktoś czyli klient. Choć banki zarabiają przede wszystkim na odsetkach, czyli głównie na różnicy między tymi, które płacą za powierzaną im gotówkę, a otrzymywanymi z tytułu udzielonych kredytów, znaczącą część przychodów osiągają z opłat i prowizji za świadczone usługi i wykonywane czynności. W pierwszej połowie roku klienci zapłacili im z tego tytułu 8,8 mld zł, a jak wynika z obserwacji z przeszłości, druga połowa roku jest dla nich pod tym względem co najmniej równie kosztowna. Można się więc spodziewać, że obciążenia klientów indywidualnych i firm przekroczą 17,5 mld zł. Byłoby to prawie 1,2 mld zł mniej niż rok wcześniej i oznaczało powrót do poziomu kosztów z lat 2010-2014. Rekordowy pod tym względem był 2012 r., gdy usługi bankowe kosztowały ponad 18 mld zł. W ciągu ostatnich siedmiu lat jedynie w 2015 i 2016 r. przychody banków z opłat i prowizji były niższe niż 17 mld zł, a jednym z głównych powodów tego spadku było ograniczenie wysokości opłat intercharge, związanych z płatnościami kartami. Choć z przeprowadzanych cyklicznie przez Narodowy Bank Polski analiz, dotyczących kosztów usług finansowych nie wynika ich wyraźny wzrost w ostatnim czasie (mowa tu o wartościach średnich, w przypadku części banków opłaty za konkretne czynności i usługi zostały podniesione, niejednokrotnie nawet o 100 proc.), to jednak widać, że w obecnym roku banki skutecznie rekompensują sobie ubytek przychodów ze wspomnianych dwóch lat, w których były znacząco niższe.
Powracające co jakiś czas dyskusje na temat tego, czy za bankowe usługi płacimy adekwatnie, czy za drogo, zwykle nie przynoszą jednoznacznych i obiektywnych odpowiedzi, tym bardziej, że wiarygodne i porównywalne dla różnych krajów zestawienia pojawiają się rzadko, a ich wyniki komentowane są zazwyczaj z pozycji odczuć i emocji. Zależy zresztą, jakie usługi bierze się do porównania. Ostatnie dane Komisji Europejskiej pochodzące sprzed prawie dziesięciu lat wskazują, że nasze banki najdroższe nie były. Analitycy Goldman Sachs w badaniu dotyczącym 2013 r. wskazywali, że z sięgającym 27 proc. udziałem przychodów z opłat i prowizji w przychodach ogółem, polskie banki plasowały się w czołówce, za Włochami, Portugalią i Austrią. Z późniejszych o rok szacunków firmy AT Karney wynika, że z kosztami sięgającymi 125 euro rocznie (117 euro biorąc pod uwagę parytet siły nabywczej) byliśmy pod tym względem lekko poniżej europejskiej średniej. Zawsze jednak, dla udowodnienia jakiejś tezy można odnieść się do odpowiednich przykładów, wymieniając koszty w innych krajach, czy przywołując wybrane skrajne przypadki. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w ramach swych działań wykazywał znaczące różnice w kosztach konkretnych usług bankowych w Polsce i innych krajach. W wydanych rekomendacjach zalecał by banki w określaniu ich cen brały pod uwagę uzasadnione koszty, więc w przypadku klientów największe absurdy zostały w znacznym stopniu wyeliminowane, ale przedsiębiorcom zdarza się otrzymywać listowne monity dotyczące drobnych spraw „warte” 200 zł.
Z porównań, zawartych w publikowanych przez NBP zbiorczych rachunkach zysków i strat banków wynika, że czynności i usługi, za które pobierane są opłaty i prowizje, są dla banków wysoce dochodowe, co pozwala „podciągnąć” wyniki w trudnych dla banków czasach rekordowo niskich stóp procentowych. W ubiegłym roku, przy przychodach sięgających 16,4 mld zł, koszty bezpośrednio związane z tego typu usługami wyniosły 3,8 mld zł, czyli stanowiły niecałe 19 proc. W pierwszym półroczu obecnego roku odsetek ten przekracza 22 proc., co stanowi powrót do normy z poprzednich lat.