Kandydaci do RPP jednym głosem: temat wejścia Polski do strefy euro nie istnieje
Sejmowa komisja finansów publicznych pozytywnie zaopiniowała we wtorek wszystkich czterech kandydatów na członków Rady Polityki Pieniężnej zgłoszonych przez kluby PiS, PO, Nowoczesnej i PSL.
Przez prawie trzy godziny we wtorek sejmowa komisja finansów publicznych przesłuchiwała kandydatów do RPP zgłoszonych przez posłów.
Pozytywne opinie komisji uzyskali wszyscy kandydaci: zgłoszeni przez PiS prof. Grażyna Ancyparowicz z Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlowej i Eryk Łon z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu; wskazany przez PO prof. Cezary Wójcik z SGH; zgłoszony przez Nowoczesną i PSL prof. Stanisław Gomułka.
Posłowie pytali m.in. o poglądy na temat przystąpienia Polski do strefy euro, a wcześniej do systemu ERM II, kiedy waluta jest sztywno związana z euro; o politykę pieniężną; niezależność banku centralnego; wyzwania stojące przed RPP; rezerwy walutowe banku centralnego; wprowadzenie nowego podatku bankowego; czy poziom inflacji.
Kandydaci byli zgodni, że w obecnej chwili temat przyjęcia przez Polskę wspólnej waluty nie istnieje.
Według Wójcika polityka pieniężna nie może być zamknięta w doktrynie ekonomicznej, powinna być elastyczna. "Ostatecznie celem działania RPP jest nie tylko niska inflacja, ale dobrobyt Polaków" - zaznaczył. Dodał, że RPP ma skupiać się na zapewnieniu stabilności cen oraz wspieraniu polityki rządu, jeżeli nie koliduje to z tym pierwszym celem.
Wójcik uważa, że przyjęte przez rząd założenie, iż w tym roku inflacja wyniesie 1,7 proc. jest optymistyczne. "Wydaje mi się, że inflacja w Polsce będzie znacznie niższa i istnieje w Polsce przestrzeń do niewielkiej obniżki stóp procentowych, zwłaszcza na początku roku" - powiedział.
Kandydat ocenił, że rezerwy walutowe NBP są dość duże, Polska jest więc bezpieczna, jeśli chodzi o podatność na kryzys. Zwrócił uwagę, że utrzymywanie wysokich rezerw walutowych jest kosztowne. Są one bowiem "inwestowane" w papiery Stanów Zjednoczonych, czy strefy euro, które są bardzo nisko oprocentowane.
"Z drugiej strony ich celem jest to, żeby zabezpieczać wymienialność polskiej waluty, żeby chronić polskiego złotego przed potencjalnymi atakami spekulacyjnymi. W tym sensie dobrze, że są utrzymywane, powinny być utrzymywane" - mówił. Według niego dyskusja na temat wykorzystania rezerw w inny sposób mogłaby mieć miejsce, kiedy Polska weszłaby do strefy euro, co nie jest w tej chwili realną opcją.
Natomiast Eryk Łon mówił, że od samego początku był sceptyczny wobec pomysłu wejścia Polski do strefy euro. Za wzór Łon wskazał politykę banków centralnych Czech i Węgier, które bronią swojej niezależności oraz swoich walut. Według niego można pomyśleć o wprowadzeniu klauzuli wyłączenia Polski ze strefy euro, z której korzystają np. Wielka Brytania i Dania.
Według niego obecnie nie ma warunków, aby Polska weszła do mechanizmu ERM II, a system płynnego kursu walutowego - z elementami interwencji - sprawdza się w przypadku Polski. Łon zaznaczył, że interwencje należy przeprowadzać "w obie strony" w celu zabezpieczenia nie tylko przed nadmiernym osłabieniem waluty, ale także przed nadmiernym umocnieniem.
Zdaniem kandydata model bardzo dużej niezależności banku centralnego bardziej pasuje do gospodarek bogatych krajów, jak Niemcy, ale może się nie sprawdzić w przypadku słabszych, jak Polska. "Bank centralny oczywiście ma tę niezależność w konstytucji wpisaną i w ustawie o NBP. Uważam, że ten model jest dobry jak na razie, on dobrze funkcjonuje i nie przeszkadza, żeby móc prowadzić dobrą współpracę między NBP, a naszym rządem. Myślę, że jest bardzo duża szansa, że ta współpraca będzie się układała bardzo dobrze" - mówił Łon.
Zaznaczył, że niezależność NBP nie może przeszkadzać w rozmowach z rządem. "Uważam, że to konieczne dla dobra polskiej gospodarki, bo długofalowym celem polityki pieniężnej, polityki fiskalnej jest cel wspólny - dobro polskiej gospodarki" - mówił.
Łon ocenił, że prognozy budżetowe resortu finansów są ostrożne, natomiast poziom inflacji będzie w dużej mierze zależał od sytuacji na rynku surowców. Według niego jeżeli nie da się zahamować dalszego spadku cen, to z deflacji ciężko będzie wyjść. "Uważam, że jest szansa, że ten scenariusz zobrazowany w prognozach budżetowych rządu da się zrealizować" - powiedział.
Mówił także o konieczności posiadania przez bank centralny wysokich rezerw walutowych; musimy być bowiem przygotowani na ataki spekulacyjne na złotego.
Także według Stanisława Gomułki utrzymanie zapisanej konstytucyjnie niezależności banku centralnego jest potrzebne. "To zdało egzamin" - zaznaczył. Wskazał także na konieczność współpracy z rządem, jeżeli nie kłóci się to z podstawowym celem NBP, czyli utrzymaniem stabilności cen. "Wszystkim nam zależy, wszystkim obywatelom na tym, żeby mieć stabilny pieniądz, aby polska polityka pieniężna była wiarygodna, żeby nie dochodziło do kryzysów w sektorze bankowym, żeby obywatele nie tracili swoich oszczędności" - mówił.
Wskazał, że chodzi o utrzymanie wysokiego stopnia zaufania do złotego i instytucji monetarnych w Polsce. Według niego zastosowanie niekonwencjonalnych metod polityki pieniężnej mogłoby doprowadzić do zmniejszenia zaufania do złotego. Gomułka uważam, że RPP powinna cechować elastyczność i pragmatyzm.
Zdaniem profesora, jeżeli złoty będzie się nadal osłabiał, to inflacja może być nawet wyższa niż rząd prognozuje na ten rok. "Dlatego trzeba być otwartym, a nie dogmatycznym, jeżeli chodzi o politykę stóp procentowych. Wydaje się, że w tej chwili te stopy, które są, są zadowalające, nie ma potrzeby podnoszenia stóp, ale też nie ma jakiegoś wyraźnego powodu do ich obniżania" - mówił.
Gomułka podkreślił, że Polska nie spełnia warunków przystąpienia do strefy euro i nie będzie spełniać w najbliższych latach, więc o przyjęciu wspólnej waluty nie ma co dyskutować.
"Wejście do strefy euro? Ten problem nie istnieje" - powiedział.
Grażyna Ancyparowicz mówiła natomiast o gigantycznym długu publicznym Polski, który w znacznej części jest w rękach inwestorów zagranicznych. Oznacza to, że nasza gospodarka jest narażona na ruchy spekulacyjne. "Rezerwy muszą być niestety wysokie, dopóki nie uporamy się z kwestią skutków polityki, która doprowadziła do takiego ogromnego długu publicznego" - mówiła. Jej zdaniem konieczna jest też zmiana struktury polskiego zadłużenia.
Kandydatka zauważyła, że planowany przez rząd program 500+ wygeneruje popyt, do tego dojdą instrumenty wsparcia polskich przedsiębiorstw. "Otóż my nie wiemy w tej chwili, pomijając wszystkie zagrożenia zewnętrzne, jak zareaguje nasz rynek na nowy strumień pieniądza" - mówiła. Zastrzegła, że resort finansów będzie pilnował budżetu, ale RPP będzie bacznie obserwować sytuację, w związku z tym nie powinniśmy mieć do czynienia z silnym impulsem inflacyjnym.
"Tym niemniej uważam, że sama realizacja programu 500+, plus inne zamierzenia rządowe oraz dośćwysoki deficyt budżetowy (#), już same w sobie stwarzają presję inflacyjną. A wobec tego, jeżeli jest presja inflacyjna, to polityka pieniężna (#) powinna być raczej w tym okresie bardzo stabilna i konserwatywna. Uważam, że nie należy dzisiaj eksperymentować, nie mając jasnej sytuacji, jak zachowa się sfera realna (#). W mojej ocenie nie mamy żadnych podstaw, żeby teraz zmieniać kształt polityki pieniężnej, jaka jest realizowana. Wydaje mi się, że możemy zmienić to zdanie po pół roku" - oceniła.
Zdaniem kandydatki polityka pieniężna może mieć duży wpływ na koniunkturę w gospodarce, ale głównie jeśli chodzi o jej destrukcję, z czym mieliśmy do czynienia podczas realizacji planu Balcerowicza. "Odwrotnie to niestety nie działa. Tu potrzebna jest inna polityka społeczna, inna polityka przede wszystkim przemysłowa i inna polityka fiskalna. Oczywiście bank powinien wspierać te polityki na tyle, na ile może, nie tracąc jednak z oczu swojej misji (#). Nie może ulegać presji rządowej" - powiedziała.
Według niej bank centralny musi w sposób przyjazny współpracować z rządem, ale "w żadnym wypadku nie może realizować poleceń rządu". Ancyparowicz nie zgodziła się z opinią, że Polska może iść drogą węgierską, bowiem nasze gospodarki są zupełnie różne. "Absolutnie nie powinniśmy iść tą drogą, bo polskie społeczeństwo nie zgodzi się na to, żeby przeciętny poziom życia dalej się obniżał" - powiedziała. Zaznaczyła, że reformy węgierskie spowodowały obniżenie przeciętnego poziomu życia.
Kandydatka sprzeciwiła się także, by w jakiś specjalny sposób traktować "frankowiczów" - jedną grupę kredytobiorców, jej zdaniem "nie najbiedniejszych". Krytykowała także wprowadzenie nowego podatku bankowego, w którym opodatkowane są aktywa. Według niej sprowadza się to bowiem do opodatkowania kredytu, co stoi w sprzeczności z koncepcją pobudzenia akcji kredytowej i zwiększenia zainteresowania banków finansowaniem gospodarki. Według niej zabezpieczenie środków na realizację programu 500+ nie jest wystarczającym powodem do wprowadzenie tego podatku.
PAP, sek