Linette: Poradziłam sobie z nowymi wyzwaniami
Tenisistka Magda Linette ma za sobą najlepszy sezon w karierze. Półfinał w Australian Open zaowocował skokiem w rankingu WTA na 23. pozycję, którą utrzymała do dziś. „W wielu meczach musiałam zmierzyć się z rolą faworytki, co było dla mnie nowe” - przyznała.
W styczniu tego roku w Melbourne poznanianka zanotowała przełomowy wynik w swojej karierze. Dotarła do półfinału Australian Open, gdzie przegrała 6:7, 2:6 z Białorusinką Aryną Sabalenką. To sprawiło, że Linette awansowała na 23. miejsce w rankingu. Później dobre występy przeplatała mniej udanymi, ale zawodniczka uważa, że nie ma odczucia niedosytu.
Jeżeli ktoś na początku roku powiedziałby mi, że będę w półfinale Australian Open, a potem nie wygram żadnego meczu w sezonie, to i tak podpisałam bym to z zamkniętymi oczami. Ten sukces kosztował mnie sporo zdrowia - powiedziała tenisistka na konferencji prasowej.
Obecny na spotkaniu z mediami trener zawodniczki Mark Gerrald z rozbrajającą szczerością wyznał, że po tylu miesiącach od zakończeniu Wielkiego Szlema w Australii, sam do końca nie zna źródła sukcesu.
Miałem przeczucie i powiedziałem to Magdzie, że będzie to jej najlepszy sezon w karierze. Natomiast po turnieju w Melbourne przez cały rok zadawałem sobie pytanie, co się takiego wydarzyło, że osiągnęliśmy taki wynik. I nie znalazłem odpowiedzi. Gdybym ją znał – byłbym najlepszym trenerem na świecie - stwierdził z uśmiechem.
Gerrald dodał, że wynik osiągnięty w Australii nie był dziełem przypadku, bowiem jego podopieczna bardzo równo grała przez cały sezon.
Patrząc obiektywnie i subiektywnie, był to najlepszy sezon Magdy w karierze. Dla mnie był to też niezwykle stresujący rok, szczególnie w ostatnich miesiącach. Jestem niezwykle dumny z tego, co dokonała. Po zakończeniu Australian Open Magda była na 23. miejscu w rankingu. Teraz, jak spojrzymy na ranking na koniec roku, Magda wciąż jest 23. To świadczy o jej równej formie przez cały sezon. Zaliczyliśmy świetny występ w Australian Open i może Magda tego nie powtórzyła później, natomiast przez cały sezon te wyniki, które osiągała były na równym, wysokim poziomie. Udało się awansować nawet na moment do pierwszej 20 - podkreślił.
Linette nie ukrywa, że podobnie jak przed rokiem, znów musiała zmagać się z kłopotami zdrowotnymi.
W tym roku rozegrałam siedem turniejów mniej niż w poprzednim sezonie. Natomiast mimo mniejszej liczby występów, udało się utrzymać tak wysokie miejsce w rankingu. Może mogłam mniej zagrać turniejów na mączce, bo jest ona dla mnie fizycznie najtrudniejsza. Mam już trochę lat i nie regeneruję się tak szybko. Odczuwałam też zmęczenie po meczu reprezentacji z Kazachstanem i żałowałam, że trochę się +skontuzjowałam+ przed Rolandem Garrosem. Ten uraz ciągnął się przez cały sezon trawiasty. Potrzebowałam sporo czasu, by dojść do siebie. Ciężko takie rzeczy przewidzieć, ale zrobiłam sobie nieco dłuższą przerwę i grałam już na całkiem dobrym poziomie. Zmagałam się z tym urazem tak naprawdę przez 10 miesięcy, teraz wydaje mi się, że mam to wszystko pod kontrolą - tłumaczyła.
Po sukcesie w Melbourne i znaczącym skoku w rankingu WTA poznanianka znalazła się w zupełnie innej rzeczywistości. W wielu mniejszych turniejach startowała w roli faworytki w każdym kolejnym meczu.
To na pewno było dość trudne wyzwanie, choć nie jestem już młodą zawodniczką i przez wiele lat w gry w cyklu WTA miałam takie ukształtowane poczucie siebie. Było to nowe doświadczenie, ale myślę, że poradziłam sobie z tymi wyzwaniami, także z porażkami pod względem mentalnym. Z awansu w rankingu nie czerpaliśmy żadnych benefitów, myślałam, że te moje drabinki będą trochę przyjaźniejsze, a tak wcale nie było. Poza tym czułam, że stałam się osobą, z którą fajnie byłoby wygrać, bo wystąpiłam w półfinale Wielkiego Szlema. W każdym kolejnym meczu byłam faworytką, co było dla mnie trochę dziwne. Pod koniec roku przyzwyczaiłam się i nie miało to już dla mnie jakiegoś wielkiego znaczenia - zaznaczyła.
Poznańska tenisistka nie zamierza rezygnować z debla, bo jak sama przyznała, sprawia jej „ogromną frajdę”. W rankingu deblowym plasuje się na 42. pozycji.
Zagrałam w deblu tylko w 11 turniejach, to nie jest jakaś duża liczba, ale dochodziłam do ćwierćfinałów i półfinałów i to dużych imprez. Zarobiłam niezłe pieniądze, ponad 200 tysięcy dolarów. Debel jest dla mnie dużą frajdą, jeśli nie mam dwóch meczów w ciągu jednego dnia, to nie sprawia mi to żadnego problemu. Deblowe pojedynki są zresztą często krótsze od treningu - podkreśliła.
Przed Linette jest jeszcze jeden start w tym sezonie. W Sewilli (7-12 listopada) wystąpi w reprezentacji w Billie Jean King Cup. Polki zmierzą się w grupie z Kanadą i Hiszpanią.
Nie ma się co oszukiwać, że grupa jest znacznie łatwiejsza niż ta, którą mieliśmy przed rokiem. Wówczas grałyśmy ze Stanami Zjednoczonymi oraz Czechami i to było wówczas najtrudniejsze z możliwych losowań. Takie mecze rządzą się swoimi prawa, ale mamy szansę na awans. Bardzo lubię występować dla reprezentacji, często gram nawet na wyższym poziomie - podsumowała.
Pytana o plany i cele na kolejny rok, Linette przyznała, że najważniejsze dla niej będzie zdrowie.
Bo ten rok pokazał, jak to zdrowie jest ważne – straciłam prawie trzy miesiące. Pokazałam, że ten ranking nie jest jakimś przypadkiem i nawet, jeśli niedługo spadnę w nim, to nie czujemy obawy, że mogę już nie wrócić. Potrafiłam w tym roku regularnie wygrywać z czołowymi zawodniczkami - podsumowała.
Tenisistka podczas konferencji przedłużyła kontrakt z AZS-em Poznań na kolejny rok. Akademicki klub reprezentuje już od 2016 roku.
Czytaj też: Świątek pewnie wygrywa z Linette w Chinach
PAP/KG