Korea Płn. milczy nt. zwycięstwa Bidena w wyborach w USA
Władze ani media Korei Płn. nie odniosły się jak dotąd do zwycięstwa Joe Bidena w wyborach prezydenckich w USA – odnotowuje w poniedziałek południowokoreańska agencja prasowa Yonhap. Pjongjang zwlekał również z komentowaniem poprzednich wyborów
Reżim uważnie przygląda się wyborom, ale nie wydał żadnego oświadczenia w tej sprawie – pisze agencja, podkreślając, że przywódca Korei Płn. Kim Dzong Un utrzymywał bliskie kontakty z obecnym prezydentem USA Donaldem Trumpem i trzykrotnie się z nim spotkał.
Według Yonhapu Pjongjang prawdopodobnie wolałby, aby to Trump został ponownie wybrany. Biden w swojej kampanii ostro krytykował Koreę Płn. i dawał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany osobistymi spotkaniami z Kimem. W ubiegłym roku Pjongjang nazwał Bidena „głupkiem o niskim ilorazie inteligencji”, a ten określił Kima mianem „zbira”.
Wydaje się, że Korea Płn. zachowuje milczenie w związku z przyjaznymi stosunkami, jakie wypracowała z Trumpem, i prawdopodobnie oczekuje również na potwierdzenie zwycięstwa Bidena, obserwując jednocześnie, jak na te wyniki zareagują jej sojusznicy, Chiny i Rosja – ocenił ekspert z Uniwersytetu Studiów Północnokoreańskich Jang Mu Dzin.
Oficjalny dziennik Korei Płn. „Rodong Sinmun” opublikował w poniedziałek kilka artykułów na temat zapobiegania pandemii Covid-19, ale nie odniósł się ani słowem do wyborów w USA. Północnokoreańska prasa nie wzmiankowała również o publicznych wystąpieniach Kima od czasu jego wizyty na cmentarzu poległych chińskich żołnierzy 21 października.
Zwłoka Pjongjangu w komentowaniu wyborów w USA nie jest niczym nadzwyczajnym. Północnokoreańskie władze odniosły się do zwycięstwa Baracka Obamy w 2008 roku po dwóch dniach. Pierwszy komentarz na temat reelekcji Obamy w 2012 roku pojawił się w północnokoreańskiej prasie dopiero po czterech dniach. „Rodong Sinmun” odnotował wprawdzie zwycięstwo Trumpa w 2016 roku po dwóch dniach, ale określił go jedynie jako nowego przywódcę, nie podając jego nazwiska – przypomina Yonhap.
Czytaj też: Jak Joe Biden chce przywrócić przywódczą rolę USA
PAP/KG