TYLKO U NAS
Gospodarka rośnie, rynek pracy w rozkwicie! Skąd ta inflacja? [wideo]
O tym, jak z perspektywy ostatnich dwóch lat – a więc od momentu wybuchu pandemii – zmieniały się realia polskiej gospodarki i jakim szokom byliśmy w tym czasie poddawani - rozmawiamy w Wywiadzie Gospodarczym dla telewizji wPolsce z Łukaszem Kozłowskim, Głównym Ekonomistą Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Z jednej strony mieliśmy do czynienia z potężnymi restrykcjami i lockdownami, które destabilizowały sytuację m.in. w światowym handlu i obrocie gospodarczym. Z drugiej zaś – mimo pandemicznych szoków – potrafiliśmy skutecznie przeciwdziałać kryzysowi. Efekt to mocny wzrost PKB w kolejnych kwartałach – choć wraz gwałtowną zwyżką cen surowców, paliw i nośników energii na świecie, pojawiła się u nas także inflacja mająca za podstawę niespotykane dotąd zawirowania gospodarcze. I tu kluczową rolę odegrała nierównowaga popytu i podaży, przekładająca się później na szereg zjawisk również o charakterze proinflacyjnym.
-Pamiętajmy, że w zeszłym roku nastąpiły wyjątkowo poważne zakłócenia w światowej gospodarce, zarówno po stronie popytu, jak i podaży. Na początku mieliśmy bardzo dużą nadpodaż na rynku ropy naftowej, co spowodowało, że jej ceny dramatycznie spadły – a niektóre kontrakty na ten surowiec wykazywały nawet ujemną wartość – podkreśla Łukasz Kozłowski.
Jego zdaniem, był to efekt globalnego nadmiaru ropy, która – przy braku chętnych na zakup tego właśnie surowca (po wprowadzeniu na świecie drastycznych restrykcji i ustaniu transportu oraz handlu – przyp. red.) – zalegała w magazynach, czy choćby na transportujących ją tankowcach. Świat gospodarki i finansów zdawał się wówczas chylić ku przepaści, a na giełdach raz po raz dochodziło do potężnych tąpnięć. Notowania cen akcji i surowców leciały praktycznie w otchłań, a prognozy wieszczyły globalny krach, w trakcie którego bankructwa firm paliwowych i energetycznych miały pociągnąć na samo dno również inne sektory gospodarki.
W tej sytuacji niezbędna okazała się błyskawiczna pomoc rządów i banków centralnych. Ich zadaniem było niedopuszczenie do światowej katastrofy – a dokonano tego poprzez redukcję stóp procentowych i ich ograniczenie praktycznie do zera oraz wpompowanie gigantycznych środków do obiegu gospodarczego - co pomogło znaczącej liczbie firm w przetrwaniu kryzysu.
-W efekcie nastąpiła bardzo istotna zmiana koniunktury w odwrotnym kierunku, ponieważ nieoczekiwanie szybko gospodarka - w wymiarze globalnym - wróciła do ożywienia. Tym razem, przy potężnej kumulacji popytu już po otwarciu granic (przywróceniu handlu i transportu), a jednocześnie czasowym ograniczeniu produkcji ropy, ceny surowców energetycznych wystrzeliły, osiągając bardzo wysokie poziomy i determinując później również zjawiska inflacyjne na całym świecie – dodaje ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Według niego, szczególną rolę w całym procesie ochrony polskiego rynku przed gospodarczymi skutkami pandemii odegrał Narodowy Bank Polski.
-Przede wszystkim w tamtym okresie banki centralne, w tym NBP tworzyły dla rządów przestrzeń po to, aby mogły one realizować politykę fiskalną bez żadnych ograniczeń. Ponadto żeby mogły również swobodnie emitować taką ilość długu, jaka była niezbędna do tego, aby utrzymywać gospodarkę w czasie, kiedy duża jej część po prostu nie funkcjonowała. Chodziło tutaj o wsparcie przedsiębiorstw i pracowników, ale także o dopłaty do części wynagrodzeń w okresie wprowadzenia tzw. twardego lockdownu – dodaje Łukasz Kozłowski.
Według niego, po raz pierwszy w historii mieliśmy także do czynienia w Polsce z pomocą w postaci luzowania ilościowego (program skupu aktywów – przyp. red.), które miało wzmacniać efekty osiągnięte przez obniżki stóp procentowych i zapewnić rynkowi taką płynność, która jest niezbędna w sytuacji kryzysowej.
-Te działania rzeczywiście były bardzo skuteczne. Najlepszym świadectwem okazała się tutaj stopa bezrobocia, które wzrosła o niewiele więcej niż 1 pkt. proc. w stosunku do poziomów wyjściowych sprzed pandemii. Nasz rynek stosunkowo dobrze poradził sobie więc z kryzysem – dodaje ekspert FPP.
Zwraca także uwagę na silne impulsy wzrostowe, które towarzyszyły wyjściu naszej gospodarki z pandemicznego załamania – w tym szybki wzrost produkcji przemysłowej i rozkwit polskiego eksportu. Pojawił się także odłożony w czasie silny popyt konsumpcyjny.
-W rezultacie kupowaliśmy w bardzo dużych ilościach materiały budowlane, meble, sprzęt gospodarstwa domowego, czy urządzenia RTV. Na tych właśnie kategoriach dynamika przyrostu sprzedaży była szczególnie wysoka. Z punktu widzenia popytu konsumpcyjnego i gwałtownie rosnącego zapotrzebowania na nowe produkty (m.in. choćby urządzenia elektroniczne, samochody) istotne znaczenie miały zerwane łańcuchy dostaw (np. brak półprzewodników na rynku). Pojawił się więc popyt, ale podaż – szczególnie z obszaru Azji, gdzie zlokalizowane są światowe centra produkcyjne - nie nadążyła z bieżącym zaspokajaniem potrzeb. Wkrótce przy tej właśnie nierównowadze rynkowej globalna inflacja zaczęła przybierać na sile, stając się również dla nas coraz większym problemem – mówi Łukasz Kozłowski.
Jego zdaniem, wzrost cen wynikał z szeregu czynników. Przede wszystkim miał bezpośredni związek ze wspomnianym już wcześniej odbiciem cen energii. W początkowej fazie paliwa podrożały skokowo – w ujęciu rocznym wzrost sięgnął 33 proc. Nałożył się na to również efekt niskiej bazy. Z drugiej strony nie możemy też zapominać o dosyć specyficznej sytuacji na rynku pracy – ciągły brak pracowników wywołał także dodatkowy element presji płacowej.
-Pracodawcy muszą obecnie oferować coraz wyższe wynagrodzenia, aby przyciągać pracowników, co także jest jednym z czynników sprzyjających inflacji wraz z silnym ożywieniem gospodarczym.
Mamy także do czynienia z potężnym popytem przy niedostatecznej podaży, wynikającej z braku surowców, komponentów, opóźnieniach w dostawach. A dodatkowe jeszcze problemy z odpowiednim zapleczem kadrowym powodują, że część firm nie jest np. w stanie efektywnie wykorzystać w 100 proc. posiadanych możliwości produkcyjnych czy handlowych – dodaje Łukasz Kozłowski.
Wszystkie te czynniki spowodowały wzrost cen towarów i usług, skutkujący coraz wyższym wskaźnikiem inflacji (na koniec listopada br. sięgnęła ona w Polsce 7,8 proc.). W tej sytuacji konieczna była także reakcja banku centralnego, który zdecydował się na kolejne podwyżki stóp procentowych.
-Jeśli uznamy, że w dużej mierze ta inflacja wynika z czynników zewnętrznych, to istniało również ryzyko, że te oczekiwania inflacyjne się utrwalą – a temu zjawisku trzeba zapobiec poprzez podwyższenie kosztu pieniądza. A tu już mówimy o daleko idących podwyżkach. Spodziewam się, że co najmniej 3 proc. to jest ten poziom, który docelowo zobaczymy w 2022 roku. Choć istnieje również takie ryzyko, że będzie to nawet 4 proc. – podkreśla ekspert FPP.
Dotychczas Rada Polityki Pieniężnej podjęła decyzję o trzech podwyżkach na posiedzeniach w październiku, listopadzie i grudniu – w tym czasie główna stopa wzrosła łącznie z 0,1 do 1,75 proc.
Krzysztof Pączkowski
Oglądaj też: Rynki w szoku! Omikron przydusi wzrost inflacji? [wideo]
Czytaj też:Inwestycje szansą na energetyczny przełom