Ropa i Wall Street jadą na oparach
Już niemal 90% urosła cena ropy od dołków z lutego tego roku. Pomaga w tym spadająca liczba odwiertów w Stanach Zjednoczonych i przejściowe problemy z wydobyciem w Kanadzie, Libii czy Nigerii, a jeszcze wcześniej w Kuwejcie. Do tego dochodzą bardziej optymistyczne prognozy IEA, czy pro-wzrostowe komentarze banku Goldman Sachs.
Wydobycie ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych spadło do 8.77 miliona baryłek dziennie, co oznacza najniższy poziom od września 2014 roku, zaś w ubiegłym tygodniu liczba odwiertów spadła o 2 do 316. To oznacza najniższy poziom od października 2009 roku. Pytanie brzmi, czy istnieje jeszcze potencjał do dalszych spadków tych wartości?
Wielu producentów w USA zapowiadało, że przy cenie 50 USD za baryłkę produkcja stanie się ponownie opłacalna, co ponownie przełoży się na zwiększoną podaż surowca. Oczywiście nie wystarczy jedynie dotknięcie tej ceny, rynek musi przez jakiś czas utrzymywać się powyżej 50 USD, aby produkcja ponownie ruszyła. Tak czy inaczej, to mocno ogranicza potencjał do wzrostów przy obecnych poziomach cenowych.
Inwestorzy na razie całkowicie pomijają pro-spadkowe argumenty i zwracają uwagę tylko na informacje, mogące podbić cenę ropy. Rynek nadal nie znajduje się w stanie równowagi, zapasy ciągle są rekordowo wysokie, gospodarka światowa wyraźnie spowalnia, a część wspomnianych czynników jest jednorazowa. Wystarczy jeden katalizator, a inwestorzy szybko przypomną sobie o wymienionych wyżej czynnikach. To z kolei może mieć duży wpływ na rynek akcyjny, który na razie również bierze pod uwagę tylko pozytywne czynniki i systematycznie pnie się w górę. Od początku roku występowała mocna korelacja między rynkiem akcyjnym i cenami ropy naftowej. W obydwu przypadkach potencjał do wzrostów w obecnej chwili wydaje się być ograniczony (rynek akcyjny – indeksy amerykańskie), zaś ryzyko korekty w każdym momencie jest bardzo wysokie.