Informacje

fot. Wikimedia Commons
fot. Wikimedia Commons

Donald Trump prezydentem USA

Zespół wGospodarce

Zespół wGospodarce

Portal informacji i opinii o stanie gospodarki

  • Opublikowano: 8 listopada 2016, 08:16

    Aktualizacja: 9 listopada 2016, 11:06

  • Powiększ tekst

To już pewne - prezydentem USA po długiej i trudnej kampanii został legendarny biznesmen Donald Trump.

AKTUALIZACJA

W przemówieniu z okazji zwycięstwa w wyborach prezydent-elekt Donald J.Trump złożył wyrazy szacunku Hillary Clinton, obiecał, że będzie prezydentem wszystkich Amerykanów i zapowiedział, że nie spocznie na laurach, tylko będzie działał dla dobra kraju.

Wygłoszone w jego sztabie wyborczym w Nowym Jorku przemówienie Trump rozpoczął od oznajmienia, że dostał właśnie telefon od Clinton, która uznała swoją przegraną i pogratulowała mu zwycięstwa.

"Hillary pracowała bardzo długo i ciężko. Winni jej jesteśmy wielki dług wdzięczności za jej służbę dla kraju" - powiedział o niej prezydent-elekt, tytułując ją "panią sekretarz stanu".

W czasie kampanii wyborczej, zdominowanej przez wzajemne ataki personalne, oboje przerzucali się nawzajem oskarżeniami i obelgami.

"Teraz jest czas, aby zaleczyć rany naszych podziałów. Musimy się spotkać razem. Wszystkim Republikanom, Demokratom i niezależnym mówię: czas, byśmy się zebrali razem jak jeden zjednoczony naród. Obiecuję wszystkim obywatelom naszego kraju, że będę prezydentem wszystkich Amerykanów. To dla mnie bardzo ważne" - powiedział Trump.

Komentatorzy, zdumieni zwycięstwem nowojorskiego miliardera-celebryty, przypominają, że wyjątkowo brutalna kampania była odbiciem głębokiego podziału amerykańskiego społeczeństwa.

Trumpa przedstawił wiceprezydent-elekt Mike Pence.

"To jest historyczna noc. Jestem głęboko wdzięczny narodowi amerykańskiemu za zaufanie dla tego zespołu i danie nam okazji, by jemu służyć. I jestem głęboko wdzięczny prezydentowi-elektowi, którego przywództwo i wizja uczynią Amerykę znowu wielką" - powiedział Pence, nawiązując do głównego hasła wyborczego Trumpa.

"Mówiłem od początku, że nie prowadziliśmy kampanii wyborczej - to był ruch (społeczny - PAP), w którym uczestniczyli Amerykanie wszystkich ras i klas społecznych. Pracując razem, zaczniemy realizować zadanie odbudowy Ameryki" - powiedział prezydent-elekt.

Przyrzekał, że za jego rządów "każdy będzie mógł realizować swój potencjał". Podkreślał, że jego program gospodarczy, w którym położy nacisk na odnowienie infrastruktury w USA, spowoduje "dwukrotne przyspieszenie wzrostu" ekonomicznego i stworzy miejsca pracy dla milionów ludzi.

Zapewnił też, że jako prezydent będzie utrzymywał "doskonałe stosunki z wszystkimi krajami", mimo podkreślania w kampanii, że jego priorytetem jest dobro kraju, zgodnie z hasłem "America First" (Ameryka nade wszystko).

Wyborcze zwycięstwo Trumpa wzbudziło szok i popłoch na świecie, zwłaszcza wśród sojuszników USA w Europie.

Nowojorski miliarder będzie pierwszym prezydentem USA, który nie sprawował dotąd żadnego stanowiska państwowego bądź też służył w wojsku. W kampanii kwestionował wartość sojuszy USA, z NATO na czele, wyrażał podziw dla dyktatorów i sugerował, że zajmuje ugodową postawę wobec agresywnych poczynań Rosji. Zdaniem swoich krytyków, ma porywczy temperament, który nie rokuje zrównoważonego zachowania w razie kryzysu międzynarodowego.

Połowę swego wystąpienia w Nowym Jorku Trump poświęcił przedstawianiu swojej licznej rodziny oraz grona najbliższych współpracowników i składaniu im podziękowań. Na scenę weszli: jego żona Melania, najmłodszy syn Barron, córki z poprzednich małżeństw: Ivanka i Tiffany, oraz synowie: Donald junior i Eric z żonami. Trump uściskał ich wszystkich.

Na scenie znaleźli się także politycy republikańscy, którzy od początku go popierali, jak były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani i przewodniczący Krajowego Komitetu Republikańskiego (RNC) Reince Preeibus. Ten ostatni deklarując się jako zwolennik Trumpa krytykował jego niektóre zachowania i wypowiedzi.

Trump podziękował nawet agentom Secret Service, którzy zapewniali mu ochronę w czasie kampanii.

"Tak, to był historyczny wieczór. Ale żeby pozostał historyczny, trzeba się wziąć do roboty. Nasza praca dopiero się zaczyna. (...) Obiecuję wam, że was nie zawiodę" - powiedział na zakończenie prezydent-elekt.

"Kocham ten kraj" - dodał.

Zgromadzony na sali tłum skandował: "U-S-A, U-S-A!.."

AKTUALIZACJA

Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg pogratulował w środę Donaldowi Trumpowi zwycięstwa w wyborach prezydenckich w USA. Jak podkreślił, silne NATO jest dobre zarówno dla Europy, jak i dla Stanów Zjednoczonych.

Stoltenberg zaznaczył także, że wzajemne gwarancje obrony NATO są "absolutne i bezwarunkowe".

"Gratuluję Donaldowi Trumpowi wyboru na następnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Cieszę się na współpracę z prezydentem-elektem" - oświadczył Stoltenberg na konferencji prasowej.

"Stoimy w obliczu wyzwań związanych z naszym bezpieczeństwem, jak wojna hybrydowa, cyberataki, zagrożenie terrorystyczne. Przywództwo USA jest tak ważne, jak zawsze" - podkreślił.

Zaznaczył też, że przez 70 lat, w czasie pokoju i konfliktów, Sojusz jednoczył najbliższych przyjaciół Ameryki. "Silne NATO jest dobre zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i dla Europy" - wskazał.

Dodał, że NATO zdecydowanie odpowiedziało na nową sytuację w dziedzinie bezpieczeństwa. "Ale mamy więcej pracy do wykonania. I czekam na możliwość spotkania z panem Trumpem wkrótce i powitania go na przyszłorocznym szczycie NATO, by porozmawiać o drodze naprzód" - oświadczył Stoltenberg.

Pytany o wypowiedzi Donalda Trumpa z kampanii wyborczej, w których groził on wycofaniem gwarancji bezpieczeństwa przez USA, jeśli europejscy członkowie Sojuszu nie zwiększą wydatków na obronność, Stoltenberg podkreślił, że zagwarantowanie bezpieczeństwa jest "traktatowym zobowiązaniem NATO".

"Wszyscy członkowie Sojuszu podjęli solenne zobowiązanie, że będą bronić siebie nawzajem. To coś, co jest absolutne i bezwarunkowe. Gwarancje bezpieczeństwa NATO są ważne i dla Europy, ale i dla Stanów Zjednoczonych" - powiedział Stoltenberg.

"Musimy pamiętać, że tylko raz odwołaliśmy się do artykułu 5. (Traktatu Północnoatlantyckiego) o wzajemnej obronie i było to w sytuacji ataku na Stany Zjednoczone 11 września 2001 r." - dodał. Przypomniał, że żołnierze krajów NATO wspierali USA w Afganistanie, a także wspierają dowodzoną przez USA koalicję przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu.

"NATO jest ważne nie tylko dla wzajemnej obrony w Europie, ale także w walce z międzynarodowym terroryzmem" - powiedział Stoltenberg na konferencji prasowej w Brukseli po spotkaniu z przewodniczącym prezydium Bośni i Hercegowiny Bakirem Izetbegoviciem.

AKTUALIZACJA

Za wspaniałą wiadomość uznał premier Węgier Viktor Orban w środę zwycięstwo Republikanina Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, gratulując mu wygranej. Napisał o tym na Facebooku.

"Gratulacje. Co za wspaniała wiadomość. Demokracja wciąż żyje" - napisał Orban po angielsku na swoim profilu.

W lipcu Orban pozytywnie wypowiadał się o poglądach Trumpa w sferze bezpieczeństwa. Oświadczył, że chyba nie potrafiłby lepiej wyrazić, co jest potrzebne do zwalczania terroryzmu, niż uczynił to Trump.

Na pierwszym miejscu wymienił skuteczny system tajnych służb. "Narodowe tajne służby i ich współpraca powinny być w Europie tajnymi służbami zdolnymi do działania najlepiej na świecie" - oświadczył.

Za konieczne uznał także zaprzestanie "eksportowania demokracji". "Jeśli nadal będziemy stawiać na pierwszym planie budowanie demokracji zamiast stabilności w takich miejscach, gdzie są na to wyjątkowo małe szanse, to nie będziemy budować demokracji, tylko wywoływać niestabilność" - oznajmił Orban.

AKTUALIZACJA

Na zachodnich giełdach nieład i szok, ale tak jest w środę na całym świecie. Donald Trump został prezydentem USA, a na to rynki nie były przygotowane. To najmocniejsze zaskoczenie polityczne w nowożytnej historii - wskazują maklerzy.

Nominowany przez Partię Republikańską Donald Trump został we wtorek wybrany na 45. prezydenta USA - podała agencja AP.

Wygrywając w stanie Wisconsin, Trump zdobył kolejnych 10 głosów elektorskich i przekroczył 270 głosów wymaganych do zwycięstwa.

Według portalu Politico Trump uzyskał 276 głosów elektorskich, a jego rywalka, Demokratka Hillary Clinton - 218.

Sytuacja ta jest szokiem dla traderów. W USA spadki kontraktów wynoszą teraz 1,6-2,1 procent. Wcześniej S&P 500 futures spadał nawet o 5 proc.

"To najmocniejsze zaskoczenie polityczne w nowożytnej historii" - ocenia Jeremy Cook, główny ekonomista World First U.K. Ltd. w Londynie. "Znaczenie tego faktu trudno jest w ogóle jakoś zakwalifikować" - podkreśla.

W Azji giełdy też zaliczyły w środę mocne zniżki - tokijska o ponad 5 proc., inne azjatyckie rynki - na minusach o ponad 2 proc. z wyjątkiem Chin, bo tam spadek tylko o 0,3 proc.

"Rynki reagują na ryzyko zwycięstwa Trumpa" - mówił Daniel So, strateg CMB International Securities Ltd.

"Jego wygrana i wiążąca się z tym niepewność może być negatywna m.in. dla Chin, zwłaszcza w polityce handlowej, mogą być wątpliwości związane z polityką monetarną w tym kraju" - oceniał.

Andy Ji, strateg walutowy Commonwealth Bank of Australia, wskazuje, że globalne rynki przyjęły postawę "risk-off".

"Prawdopodobnie takie nastawienie się utrzyma, bo Trump jest liderem" - oceniał przed publikacją wyników.

"Rynki wschodzące i Azja są bardzo podatne na wyprzedaż i tu można spodziewać się dużych szoków, jeśli Trump zwycięży" - podkreślał.

Norihiro Fujito, starszy strateg inwestycyjny w Mitsubishi UFJ Morgan Stanley Securities, wskazuje, że przy wygranej Trumpa i republikańskim Kongresie Trump będzie mógł zrobić, co zechce.

Na rynkach surowców w środę duże zamieszanie: ropa w USA staniała o ponad 4 procent, ale teraz ten spadek wynosi tylko 1,7 proc. Miedź w Londynie straciła ponad 2 procent, ale udało jej się w dużej części odrobić te straty.

"Strefa surowców jest obecnie kompletnie w fazie zawirowań" - mówi Will Yun, analityk Hyundai Futures Co.

"Jeśli Trump wygra nastanie +era+ niepewności, bo w USA będzie zmiana paradygmatu. Teraz złoto, srebro i platyna będą grać swoje role bezpiecznych przystani" - oceniał wcześniej Yun.

Złoto drożeje najmocniej od czasu Brexitu. Kruszec w dostawach natychmiastowych w Nowym Jorku zdrożał w środę o 4,8 proc. do 1.337,38 USD za uncję. Przy wygranej Trump złoto "pójdzie" do 1.400 USD za uncję - oceniali analitycy.

Na rynkach są obawy, że fala populizmu przeleje się też przez Europę.

"Problemem dla Europy może być populistyczna fala przechodząca przez region. Tutaj też zbliżają się wybory w wielu krajach"- mówi James Butterfill, ekonomista ETF Securities w Londynie, który był w środę w pracy już o 3.30 ze względu na amerykańskie wybory.

AKTUALIZACJA

Więzi UE ze Stanami Zjednoczonymi są głębsze niż jakakolwiek zmiana w polityce. Będziemy kontynuować wspólną pracę odzyskując siłę Europy - w ten sposób na zwycięstwo Donalda Trumpa zareagowała szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini.

Jak dotąd UE nie wydała oświadczenia ws. zwycięstwa kandydata Republikanów w wyborach w USA. Reakcja Mogherini pojawiła się na Twitterze.

Nowa administracja będzie miała swoje priorytety, ale Polskę i USA nadal łączą wspólne interesy, a nasze relacje, m.in. w dziedzinie bezpieczeństwa, pozostaną silne; pod tym względem nic się nie zmieniło - powiedział w środę zastępca szefa misji Stanów Zjednoczonych w Warszawie John Law.

Law odniósł się w ten sposób do wstępnych wyników amerykańskich wyborów prezydenckich w USA. Według informacji podawanych przez amerykańskie media, nominowany przez Partię Republikańską Donald Trump został wybrany na 45. prezydenta USA, zdobywając ponad 270 wymaganych do zwycięstwa głosów elektorskich. Podczas wystąpienia przed dziennikarzami, wieńczącego zorganizowany przez ambasadę Stanów Zjednoczonych w Warszawie wieczór wyborczy, Law przyznał, że "wielu ludzi nie spodziewało się takich wyników". "Nie przewidziały ich m.in. ośrodki badawcze" - wskazał. Wiceszef amerykańskiej misji w Warszawie zaznaczył jednocześnie, że z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych i światowej demokracji wybory w USA to "wielki sukces". Zwrócił w tym kontekście uwagę na zaangażowanie "dziesiątków milionów głosujących" i "milionów wolontariuszy w sztabach kandydatów i komisjach wyborczych". "Uważamy, że to był wspaniały dzień dla demokracji i dla Stanów Zjednoczonych" - podsumował. Pytany przez dziennikarzy o to, jak ostateczny wynik wyborów w USA może wpłynąć na relacje polsko-amerykańskie Law podkreślił, że "nowa administracja będzie miała swoje priorytety", ale relacje łączące Polskę i USA - m.in. w dziedzinie bezpieczeństwa - "pozostaną silne". "Jeśli spojrzymy na relacje polsko-amerykańskie, to zobaczymy, że panuje w nich daleko idąca ciągłość. Ta ciągłość ma w polityce Stanów Zjednoczonych długą tradycję, a nasze stosunki oparte są na wspólnych interesach, dotyczących m.in. bezpieczeństwa, a także bardzo żywych stosunków w dziedzinie handlu i inwestycji, wspólnych demokratycznych wartości oraz wspólnych interesów na całym świecie. Nic pod tym względem się nie zmieniło" - powiedział. Wybory rozpoczęły się na Wschodnim Wybrzeżu we wtorek o godz. 6 rano (południe w Polsce) w stanach Nowy Jork, New Jersey, Wirginia i Maine. Jako ostatni głosowanie zakończyli mieszkańcy stanów zachodnich, jak Kalifornia, Oregon czy Hawaje (ok. 5 rano w Polsce). W USA walka wyborcza toczy się w każdym z 50 stanów osobno. Z każdego stanu pochodzi z góry określona liczba elektorów, na których głosują Amerykanie. Wszystkich głosów elektorskich jest 538. By zdobyć prezydenturę, trzeba uzyskać większość, czyli 270 głosów.

Przedwyborcze sondaże dawały niewielką przewagę (średnio ok. 3 pkt proc.) kandydatce Partii Demokratycznej Hillary Clinton nad kandydatem Republikanów Donaldem Trumpem.

AKTUALIZACJA

Mike Pence, kandydat na wiceprezydenta USA podczas porannego wystąpienia powiedział, iż bycie wiceprezydentem USA to dla niego zaszczyt.

Po tej wypowiedzi na scenę wyszedł wyraźnie wzruszony Donald Trump wraz z członkami rodziny.

Jego pierwsze słowa brzmiały symbolicznie: "Przepraszam, że musieliście czekać tak długo".

Potem przyznał, iż dzwoniła do niego Hillary Clinton i gratulowała zwycięstwa Trumpowi i jego wyborcom. Trump powiedział, iż winni są wdzięczność Hillary Clinton za jej "służbę dla kraju".

Czas by Ameryka zabliźniła ranę podziału. Pora abyśmy się zjednoczyli jako naród. Będę prezydentem całej Ameryki. Ci, którzy nie popierali mnie - a było ich sporo - deklaruję, iż będę korzystał z Waszego wsparcia aby zjednoczyć nasz wspaniały kraj. Nasza kampania była tak naprawdę wielkim ruchem społecznym, składającym się z ciężko pracujących kobiet i mężczyzn (...) Każdy będzie miał możliwość realizacji swojego potencjału, zapomniani Amerykanie nie będą dłużej zapomniani.

Trump zapowiedział też odżywienie w gospodarce. Przyznał, iż USA będą teraz szukać na arenie międzynarodowej partnerstwa, nie konfliktu.

AKTUALIZACJA

Według agencji AP Donald Trump zwycięża w wyborach. Wciąż spływają jednak oficjalne dane. Na godzinę 8:38 Trump prowadzi - uzyskał 257 głosy elektorskie, zaś Hillary Clinton 215 głosów.

Hillary Clinton, według jej sztabu, nie zabierze dziś głosu.

AKTUALIZACJA

Minister obrony Niemiec Ursula von der Leyen powiedziała w środę, w pierwszej reakcji na napływające wyniki wyborów prezydenckich w USA, że spodziewane zwycięstwo kandydata Partii Republikańskiej Donalda Trumpa to "duży szok".

"Myślę, że Trump zdaje sobie sprawę, że nie było to głosowanie za nim, lecz raczej przeciw Waszyngtonowi, przeciw establishmentowi" - powiedziała niemiecka minister w telewizji ARD.

Z kolei wpływowy przedstawiciel współrządzącej w Niemczech partii CDU, szef komisji spraw zagranicznych Bundestagu Norbert Roettgen w wypowiedzi dla rozgłośni Deutschlandfunk ocenił, że rząd niemiecki nie wie, czego powinien spodziewać się po Trumpie, jeśli ten zgodnie z przewidywaniami zostanie wybrany na prezydenta USA.

"Uświadamiamy sobie teraz, że nie mamy pojęcia, co zrobi ten prezydent USA, jeśli na (najwyższy w państwie) urząd wybrany zostanie głos protestu i ten głos protestu stanie się najbardziej wpływowym człowiekiem na świecie" - powiedział Roettgen.

"Pod względem geopolitycznym znajdujemy się w bardzo niepewnej sytuacji" - dodał.

Według mediów w USA Trump zdobył już 264 głosy elektorskie na 270 potrzebnych do zwycięstwa w wyborach, a jego rywalka, kandydatka Partii Demokratycznej Hillary Clinton - 215.

Minister spraw zagranicznych Korei Południowej Jun Biung Se ocenił w środę, że jeżeli Donald Trump wygra wybory prezydenckie w USA, to jego administracja utrzyma obecny kierunek amerykańskiej polityki wobec komunistycznego reżimu Korei Północnej.

Według szefa południowokoreańskiej dyplomacji Biały Dom pod rządami Trumpa nie będzie przymykać oczu na testy z bronią atomową, a także na kolejne próby z rakietowymi pociskami balistycznymi Pjongjangu.

"Trump zwrócił uwagę, że największym problemem, przed jakim staje świat, jest zagrożenie nuklearne, a członkowie jego zespołu ds. bezpieczeństwa narodowego opowiadali się za utrzymaniem presji na Koreę Północną" - podkreślił Yun podczas spotkania z członkami parlamentu, na którym poruszono kwestie amerykańskich wyborów prezydenckich.

9 września reżim w Pjongjangu przeprowadził udany test głowicy jądrowej - w 68. rocznicę powstania Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Jednocześnie podano, że kraj jest w stanie instalować głowice nuklearne na strategicznych pociskach balistycznych. Zgodnie z propagandą reżimu próbna eksplozja głowicy jądrowej była odpowiedzią na wrogie akty Stanów Zjednoczonych.

Kandydat Republikanów jest faworytem wyścigu do Białego Domu i wg mediów ma 264 głosy elektorskie na 270 potrzebnych do zwycięstwa.

Szefowa Frontu Narodowego (FN), skrajnie prawicowej partii we Francji, Marine Le Pen, pogratulowała w środę na Twitterze Donaldowi Trumpowi, który jest bliski zwycięstwa we wtorkowych wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.

"Gratulacje dla nowego prezydenta Stanów Zjednocoznych Donalda Trumpa i dla wolnego narodu amerykańskiego! MLP" - napisała szefowa FN na swoim koncie na Twitterze.

Nominowany przez Partię Republikańską (GOP) Trump pozostaje faworytem w wyborach prezydenckich. Według CNN kandydat GOP zapewnił sobie już 244 głosy elektorskie, na 270 potrzebnych do zwycięstwa, a była sekretarz stanu Demokratka Hillary Clinton - 215.

Francja pozostaje sojusznikiem USA i będzie z nimi współpracowała - zapewnił w środę szef francuskiego MSZ Jean-Marc Ayrault, gdy kandydat Republikanów Donald Trump prawie zwyciężył w wyborach prezydenckich w USA. Dodał, że stosunki między Europą i USA nie mogą ulec osłabieniu.

Dodał, że Paryż będzie musiał zobaczyć, jakie są nowe polityki prezydenta USA i że musi wyjaśnić stanowisko Waszyngtonu w sprawie zmian klimatu, umowy nuklearnej z Iranem oraz konfliktu w Syrii.

Ayrault powiedział, że osobowość Trumpa - jak to ujął - "budzi wątpliwości".

Nominowany przez Partię Republikańską (GOP) Trump jest faworytem wyścigu do Białego Domu i wg mediów ma 265 głosów elektorskich na 270 potrzebnych do zwycięstwa, a była sekretarz stanu Demokratka Hillary Clinton - 218.

AKTUALIZACJA

Nadal trwa liczenie głosów, w części stanów jest za wcześnie na ogłoszenie zwycięzcy, więc dziś się nie wypowiemy - powiedział w nocy w wtorku na środę szef kampanii Hillary Clinton John Podesta, sugerując, że Demokratka nie uznała jeszcze swej porażki.

"Wciąż liczymy głosy, liczy się każdy głos. W niektórych stanach jest za wcześnie, by ogłosić zwycięzcę, więc dziś nic już nie powiemy" - powiedział Podesta, występując przed tłumem w nowojorskiej siedzibie sztabu Clinton. Poprosił zgromadzonych, by rozeszli się do domu i podziękował im za wsparcie kampanii Demokratki.

Nominowany przez Partię Republikańską (GOP) Donald Trump jest faworytem wyścigu do Białego Domu i wg mediów ma 265 głosów elektorskich na 270 potrzebnych do zwycięstwa, a była sekretarz stanu Hillary Clinton - 218.

AKTUALIZACJA

Przewodniczący Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych Paul Ryan rozmawiał w środę przez telefon z Donaldem Trumpem, który prowadzi w wyścigu do Białego Domu, i złożył mu gratulacje - poinformował reporter NBC na Twitterze.

Według reportera "była to bardzo dobra rozmowa".

Nominowany przez Partię Republikańską (GOP) Trump pozostaje faworytem w wyborach prezydenckich. Według CNN kandydat GOP zapewnił sobie już 244 głosy elektorskie, na 270 potrzebnych do zwycięstwa, a była sekretarz stanu Demokratka Hillary Clinton - 215.

AKTUALIZACJA

Dolar amerykański i meksykańskie peso traciły w środę na wartości; o ponad 5 proc. spadły notowania na amerykańskiej i tokijskiej giełdzie w sytuacji, gdy zbliża się perspektywa wygranej wyborów prezydenckich przez kandydata Republikanów Donalda Trumpa.

Notowania dolara amerykańskiego (USD) spadły o 3,8 proc. w stosunku do japońskiego jena i o 1,8 proc. do franka szwajcarskiego. Obie te waluty uważane są powszechnie przez inwestorów za "bezpieczne przystanie". O 2,5 proc. w stosunku do dolara umocniło się euro, które kosztowało 1,1294 USD, najwięcej od połowy października.

AKTUALIZACJA

Kandydat Republikanów na prezydenta USA Donald Trump wygrał we wtorek wybory na Florydzie - kluczowym, największym stanie wahadłowym - i coraz bardziej przybliżył się do nieoczekiwanego zwycięstwa z kandydatką Demokratów Hillary Clinton.

Głosowanie na Florydzie zakończyło się już kilka godzin temu, ale bardzo długo nie ogłaszano wyniku, gdyż kandydaci otrzymali niemal identyczne poparcie. Jak podała CNN, to jednak Trump zwyciężył w tym słonecznym stanie stosunkiem 49 do 48 proc. głosów. Wygrywając na Florydzie, z której pochodzi aż 29 głosów elektorskich, a także w Iowa oraz wcześniej w Ohio i Karolinie Północnej, Trump niespodziewanie stał się faworytem całego wyścigu prezydenckiego.

Jak dotąd Trump zapewnił już sobie 245 głosy elektorskie, a była sekretarz stanu - 209. By zdobyć prezydenturę, potrzeba wygrać 270 z 538 głosów elektorskich. Wszystko zależy teraz od wyników w stanach Michigan, Wisconsin, Pensylwanii i New Hampshire, czyli dużych wahadłowych stanach na środkowym zachodzie i na wschodnim wybrzeżu kraju. Wybory już się tam skończyły i Trump nieznacznie prowadzi w tych stanach, ale wciąż nie podliczono wszystkich głosów. Jeśli Clinton w nich przegra, to zdaniem komentatorów może już zapomnieć o zwycięstwie.

Jak komentowała korespondentka CNN z siedziby sztabu Clinton w Nowym Jorku, zgromadzeni ludzie są tak zszokowani, że niektórzy płaczą, gdy dowiadują się, że Trump wygrywa w kolejnych stanach.

Są to na razie prognozy, ale wskazują, że wygrana Trumpa jest bardzo prawdopodobna. 70-letni biznesmen i gwiazdor telewizyjny, bez żadnego doświadczenia w polityce, radzi sobie zaskakująco dobrze, znacznie lepiej niż przewidywały wszystkie sondaże.

Zgodnie z oczekiwaniami Clinton wygrała wybory w stanach Waszyngton, Kalifornia, Maryland, Oregon, Connecticut, Maine, Illinois, Massachusetts, Delaware, New Jersey, Nowy Meksyk, Rhode Island, Vermont i w stołecznym Dystrykcie Kolumbia (DC), czyli Waszyngtonie.

Trump zwyciężył - też tak jak przewidywano - w Alabamie, Arkansas, Indianie, Kansas, Kentucky, Luizjanie, Mississippi, Missouri, Montanie, Nebrasce, Oklahomie, Karolinie Południowej, Dakocie Północnej, Dakocie Południowej, Tennessee, Teksasie, Wirginii Zachodniej, Idaho i Wyoming, - czyli głównie w konserwatywnych stanach amerykańskiego Zachodu i Południa, a także w wahadłowym stanie Georgia.

Wciąż nieznane są wyniki w wahadłowych stanach - Newadzie, gdzie na razie prowadzi Clinton i Arizonie, gdzie prowadzi Trump.

Częściowe rezultaty w tych stanach wskazują na niespodziewanie silne poparcie tam dla Trumpa - kontrowersyjnego kandydata, którego prezydentura byłaby, jak podkreślają komentatorzy, przełomem w historii USA i spotkałaby się z negatywną reakcją w krajach będących kluczowymi sojusznikami USA na świecie.

AKTUALIZACJA

Kandydat Republikanów do urzędu prezydenta USA Donald Trump wygrywa w stanach Indiana i Kentucky; Demokratka Hillary Clinton prowadzi w stanie Vermont - podała w nocy z wtorku na środę agencja Associated Press.

W stanach Indiana i Kentucky - tradycyjnie republikańskich - jest do zdobycia odpowiednio 11 i 8 elektorów; z kolei w Vermont - stanie tradycyjnie demokratycznym - wygrany zdobędzie 3 głosy elektorów.

Według obliczeń mediów Hillary Clinton ma obecnie 75 głosów elektorskich a Donald Trump 66. Dotychczas wyniki głosowania podano w 17 stanach. Clinton wygrała w 9 a Trump w 8.

Kolegium elektorów liczy 538 członków. Do zwycięstwa potrzebne są głosy 270 elektorów.

Zdecydowanym zwycięstwem Donalda Trumpa zakończyły się wybory w Ohio, jednym z kluczowych dla wygranej w wyborach prezydenckich stanów "wahających się". Kandydat Republikanów pokonał tam Hillary Clinton znaczną większością glosów: 53,2 do 42,3 proc.

Są to na razie wstępne wyniki, ale wskazujące, że wygrana Trumpa w Ohio jest wyższa niż przewidywano na podstawie sondaży przedwyborczych. Stan ten daje zwycięzcy 18 głosów elektorskich.

Ohio uchodzi za najlepszy barometr nastrojów politycznych w USA. Znane jest powiedzenie: "Gdzie zmierza Ohio, tam i Ameryka" (As Ohio goes, America goes). Stan ten to ośrodek tradycyjnego przemysłu ciężkiego, który mocno ucierpiał w wyniku przemian gospodarczych i wielu ludzi straciło tam pracę. Ta kategoria społeczna to większość elektoratu Trumpa.

W innym ważnym stanie "wahadłowym", Wirginii, zwyciężyła, zgodne z przewidywaniami, Hillary Clinton, w stosunku 48 do 47 procent. Stan ten daje zwycięzcy 13 głosów elektorskich. Kandydatka Demokratów wygrała także w Colorado: 48,6 do 43,9 procent, gdzie stawką jest 9 głosów elektorskich.

Zgodnie z oczekiwaniami, Clinton wygrała wybory w stanach Kalifornia, Maryland, Connecticut, Maine, Illinois, Massachusetts, Delaware, New Jersey, Nowy Meksyk, Rhode Island, Vermont i w stołecznym Dystrykcie Kolumbia (DC), czyli Waszyngtonie.

Trump zwyciężył - też tak jak przewidywano - w Alabamie, Arkansas, Indianie, Kansas, Kentucky, Luizjanie, Mississipi, Missouri, Montanie, Nebrasce, Oklahomie, Karolinie Południowej, Karolinie Północnej, Północnej Dakocie, Południowej Dakocie, Tennessee, Teksasie, Zachodniej Wirginii, Idaho i Wyoming - czyli głównie w konserwatywnych stanach amerykańskiego Zachodu i Południa.

Na godzinę przed północą (czasu USA) wciąż nieznane były jeszcze wyniki na Florydzie, Karolinie Północnej, Pensylwanii, Michigan i Wisconsin - czyli w dużych, "wahadłowych" stanach na Środkowym Zachodzie i na wschodnim wybrzeżu.

Częściowe rezultaty w tych stanach wskazują na niespodziewanie silne poparcie tam dla Trumpa - kontrowersyjnego kandydata, którego prezydentura byłaby, jak podkreślają komentatorzy, przełomem w historii USA i spotkałaby się z negatywną reakcją w krajach będących kluczowymi sojusznikami USA na świecie.

AKTUALIZACJA

Donald Trump przyszedł zagłosować wraz z żoną Melanią i córka Ivanką. Głosował w swoim okręgu na Manhattanie (Nowy Jork). "To wielki zaszczyt" - powiedział, oddając głos. Wyraził przekonanie, że wygra, i powtórzył swój slogan z kampanii, że "uczyni Amerykę znowu wielką".

AKTUALIZACJA

Złoty czeka na wyniki wyborów prezydenckich w USA - zwracają uwagę analitycy walutowi. Przewidują, że w przypadku wygranej Clinton, dolar powinien się umocnić. Z kolei w przypadku zwycięstwa Trumpa, można spodziewać się potanienia amerykańskiej waluty.

Około godz. 16.55 euro kosztowało 4,33 zł, dolar - 3,92 zł, frank szwajcarski - 4,02 zł, a funt - 4,86 zł.

Analityk DM mBanku Rafał Sadoch podkreślił w komentarzu, że wtorkowe notowania złotego, podobnie jak innych walut, pozostawały relatywnie stabilne w oczekiwaniu na wynik wyborów prezydenckich w USA.

"Wydarzenie to niesie za sobą duże rynkowe skutki. W tym momencie w zdecydowanie większym stopniu wyceniana jest wygrana Hillary Clinton, wskutek czego reakcja rynkowa na jej zwycięstwo będzie mniejsza. W tym scenariuszu należałoby się spodziewać umocnienia złotego wobec euro do poziomu 4,30 i osłabienia wobec dolara amerykańskiego w kierunku 4,00 zł. Jeśli jednak, nieoczekiwanie wygrałby Donald Trump, wówczas reakcja byłaby silniejsza" - dodał.

Konrad Ryczko z DM BOŚ ocenił, że wygrana Clinton zwiększy prawdopodobieństwo zaostrzenia polityki przez Fed w grudniu, na czym stracą rynki wschodzące.

"Z kolei zwycięstwo Donalda Trumpa sprawi, że wzrost awersji do ryzyka będzie skokowy, co również uderzy w rynki wschodzące. Jest tu jednak pewien wyjątek, jakim może być zachowanie się USD/PLN - jeżeli reakcją na Trumpa będzie silny ruch w górę EUR/USD, to USD/PLN w pierwszym momencie może naruszyć w dół poziom 3,88. Analogicznie w drugą stronę zobaczymy zwyżkę CHF/PLN w ślad za tym, co będzie się działo z CHF na świecie. Oczywiście do czasu, kiedy Narodowy Bank Szwajcarii (SNB) nie zdecyduje się na interwencję" - prognozuje Ryczko.

Sadoch dodał, że środowe notowania złotego mogą pogorszyć się po zakończeniu posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej. "O ile w pełni oczekiwana jest stabilizacja kosztu pieniądza na niezmienionym poziomie, to jednak prezentacja najnowszych prognoz PKB i prawdopodobna ich rewizja w dół będzie czynnikiem niekorzystnym dla notowań polskiej waluty. Reakcja ta jednak może być bardziej rozłożona w czasie" - ocenił analityk DM mBanku.

AKTUALIZACJA

Jak podaje izraelska gazeta "The Times of Israel" analitycy ekonomiczni z tego kraju mają niemal pewność, iż zwycięży Hillary Clinton. Dają jej 72 proc. szans na zwycięstwo.

Gazeta odwołuje się też do badań nad poparciem dla poszczególnych kandydatów w krajach innych niż USA. Jak wskazuje gazeta gdyby to nie Amerykanie lecz przedstawiciele innych nacji głosowali w wyborach zwycięstwo także przypadłoby demokratce. Tajlandia, Finlandia, Niemcy a nawet Arabia Saudyjska preferują Clinton w fotelu prezydenta USA. Badania te potwierdza "The Economist", publikując własne badanie:

AKTUALIZACJA

Dla Polski Stany Zjednoczone są ważnym sojusznikiem i bez względu na to, kto zostanie prezydentem, tym sojusznikiem pozostaną - powiedziała dziś premier Beata Szydło.

W Stanach Zjednoczonych we wtorek rozpoczęły się wybory prezydenckie. Amerykanie wybierają pomiędzy kandydatką Demokratów Hillary Clinton a kandydatem Republikanów Donaldem Trumpem. W południe czasu polskiego otwarto lokale wyborcze w dziewięciu stanach na Wschodnim Wybrzeżu. Ostatnie lokale wyborcze zostaną zamknięte o godz. 7 w środę czasu polskiego na Alasce.

"Jak chyba wszyscy w Polsce w tej chwili z zainteresowaniem i ciekawością czekam na wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych" - powiedziała premier Szydło na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu.

"Kto będzie prezydentem USA - zobaczymy, wyboru dokonają Amerykanie, Ameryka wybierze swojego nowego prezydenta. Dla Polski Ameryka jest ważnym sojusznikiem i bez względu na to, kto zostanie prezydentem na pewno tym sojusznikiem pozostanie" - podkreśliła szefowa rządu.

AKTUALIZACJA

Ktokolwiek wygra wybory w USA media są gotowe na każdy scenariusz. Amerykańska edycja magazynu "Newsweek" zaprezentowała dwa warianty swojej okładki - w przypadku triumfu Donalda Trumpa lub Hillary Clinton.

AKTUALIZACJA

Hillary Clinton i jej kandydat na wiceprezydenta senator Tim Kaine już oddali głosy w wyborach. Jak napisał Kaine na twitterze chciał być pierwszym głosującym w swoim okręgu jednak ubiegła go 99 letnia Minerva Turpin.

Z kolei Hillary Clinton motywuje wyborców do udania się do urn:

AKTUALIZACJA

Podczas dzisiejszej konferencji prasowej wicepremiera i Ministra Rozwoju Mateusza Morawieckiego dotyczącej rozdziału środków unijnych nie mogło zabraknąć też pytania o wybory w USA.

Morawiecki, pytany o to czy rząd podejmie działania mające przeciwdziałać ewentualnym wahaniom na rynku walut po wyborach odpowiedział:

Nie podejmujemy takich działań, ponieważ mamy bardzo duże bufory, bardzo duże rezerwy walutowe i jesteśmy bezpieczni przy ewentualnych wahaniach. Mamy niski dług publiczny, dobre wyniki, nie ma potrzeby takich działań.

AKTUALIZACJA

Wiele mówi się podczas wyborów o tzw. swing states, czyli stanach w których poparcie bądź dla Demokratów bądź to dla Republikanów nie jest ugruntowane. Specyfika "głosów elektorskich" sprawia, iż to właśnie te stany (polskim odpowiednikiem jest tzw. elektorat niezdecydowany, będący języczkiem i wagi podczas każdych wyborów) zadecydują o triumfie Donalda Trumpa lub Hillary Clinton wraz z kandydatami, którzy zwyciężyli w nich podczas poprzednich wyborów:

Michigan - 16 głosów elektorskich (Barack Obama)

Karolina Północna - 15 głosów elektorskich (Mitt Romney)

Floryda - 29 głosów elektorskich (Barack Obama)

Pensylwania - 20 głosów elektorskich (Barack Obama)

Georgia - 16 głosów elektorskich (Mitt Romney)

Ohio - 18 głosów elektorskich (Barack Obama)

Wirginia - 13 głosów elektorskich (Barack Obama)

Arizona - 11 głosów elektorskich (Mitt Romney)

Wisconsin - 10 głosów elektorskich (Mitt Romney)

Nevada - 6 głosów elektorskich (Barack Obama)

Iowa - 6 głosów elektorskich (Barack Obama)

Kolorado - 9 głosów elektorskich (Barack Obama)

New Hampshire - 4 głosy elektorskie (Barack Obama)

AKTUALIZACJA

Temperatura wyborcza w USA jest tak wysoka, iż publicyści wprost deklarują swoje wyborcze sympatie. Jere Glover z Forbesa w swoim artykule zabiera głoś na temat gospodarki. I uderza nie tylko w Donalda Trumpa ale i cały obóz Republikański.

Jak mówi Glover "8 na 10 recesji w gospodarce miało miejsce właśnie podczas kadencji Republikanów" i dodaje kąśliwie - "w tym jednym zgadzam się z Trumpem - gospodarka naprawdę ma się lepiej za rządów Demokratów". To odwołanie do słów samego Trumpa z 2004 roku, kiedy to w rozmowie z dziennikarzem CNN Wolfem Blitzerem obecny kandydat Republikanów chwalił programy gospodarcze gabinetów demokratycznych.

Z kolei Awr Hawkins, komentator Breitbart uderza w Hillary Clinton, jednak odchodzi od spraw gospodarki, skupiając się na temacie legislacji. Konkretnie - 2 poprawce do konstytucji USA.

Jak pisze Hawkins głosowanie w tych wyborów to być albo nie być dla posiadaczy broni w USA: "Głosujcie tak jakby od Waszej decyzji zależał los posiadanej przez Was broni. Bo zależy". Publicysta powołuje się na ujawnione przez WikiLeaks maile Johna Podesta (szefa sztabu Hillary Clinton) w których przeczytać można o planach Clinton wobec strzelców - w przypadku wygranej demokratki dojść miałoby do drastycznego poszerzenia tzw. background checks (czyli specjalnych oświadczeń pozwalających na nabycie broni przez obywatela). W zdominowanym przez Republikanów Kongresie ten pomysł nie znalazłby poparcia, stąd w mailach czyta się o zastosowaniu przez Clinton tzw. executive order, które ominęłoby sprzeciw. Co więcej Clinton ograniczyłaby możliwość zakupu broni podczas rozmaitych targów, jak choćby największego na świecie targu Shot Show w Las Vegas. Hawkins wskazuje, iż Donald Trump jako członek NRA (amerykańskiego stowarzyszenia posiadaczy broni palnej i jednego z największych lobbystów w Kongresie) i posiadacz broni daje większą szansę na pozostawienie legislacji w takim punkcie w jakim znajduje się ona obecnie.

AKTUALIZACJA

Ekspert ds. międzynarodowych prof. Grzegorz Kostrzewa-Zorbas komentuje kluczowy temat kampanii w USA - zapowiadanego przez Donalda Trumpa muru na granicy z Meksykiem i deportacji latynoskich nielegalnych imigrantów:

W pierwszym akcie – na początku prawyborów na prezydenta USA w Partii Republikańskiej – Donald Trump odpalił bombę atomową, aby przebić się do mediów i przyćmić konkurencję. Przedstawił imigrantów z Ameryki Łacińskiej jako morderców, gwałcicieli, dilerów narkotyków i ogólnie przestępców. Dla zwiększenia szoku, Trump zapowiedział budowę muru na granicy z Meksykiem o długości 3200 kilometrów, oraz uznał amerykańskiego sędziego o latynoskim pochodzeniu za niezdolnego wyrokować w sprawach białych ludzi. Liczył, że budzeniem strachu i nienawiści wobec Latynosów zjedna poparcie wyborcze innych grup społecznych i podniesie ich frekwencję w głosowaniu – a Latynosi mający amerykańskie obywatelstwo nie odpowiedzą mobilizacją na rzecz kandydata Partii Demokratycznej. Trump znał latynoską słabość: najniższą frekwencję wyborczą wśród wielkich mniejszości etnicznych USA. Prawdopodobnie przewidywał, że szokujący atak na Latynosów zniechęci ich jeszcze głębiej do polityki, i dlatego zaryzykował walkę z mniejszością stanowiącą aż 18 procent Amerykanów.

Potem rozwijała się w kampanii wyborczej Trumpa burza wokół licznych innych spraw, na przykład NATO i światowego systemu finansowego i handlowego. Ale w ostatnim akcie – na kilka dni przed ostatecznym głosowaniem – Latynosi ruszyli. Nie chcą być traktowani jak kasta przestępcza, pozbawieni praw i oddzieleni murem od krajów pochodzenia. Głosuje na Trumpa, według różnych sondaży, tylko między 14 a 19 procent Latynosów – blisko dwa razy mniej procentowo, niż głosowało na poprzedniego republikańskiego kandydata na prezydenta w 2012 roku. Wówczas Mitt Romney dostał 27 procent latynoskich głosów, a wszystkich tych głosów było 11 milionów. Teraz, na podstawie między innymi masowego udziału Latynosów we wczesnym głosowaniu, prognozowany jest wzrost do 15 milionów głosów – aż o 36 procent, a liczba głosów wszystkich wyborców wzrośnie prawdopodobnie tylko tak, jak od 2012 roku wzrosła liczba ludności USA – o 4 procent. Tymczasem udział Latynosów w społeczeństwie amerykańskim wzrósł z 17 do 18 procent.

Z kolei poseł do Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki tak komentuje wybory w USA:

Najgorszym rozwiązaniem dla świata byłoby, gdyby wynik wyborów nie był znany w środę rano. Oznaczałoby to komplikacje, być może jeszcze większe niż w wyborach prezydenckich w USA w 2000 r., kiedy trzeba było długo czekać na rozstrzygnięcie wyniku wyborczego w stanie Floryda, w którym kooperatorem był George Bush, rodzony brat urzędującej głowy państwa i kandydata na prezydenta George’a W. Busha. Wydarzenia na Florydzie spowodowały wielotygodniową epopeję powyborczą, którą obśmiewały rosyjskie media. Mam nadzieję, że to się nie powtórzy.

Więcej opinii można przeczytać tutaj.

AKTUALIZACJA

Jak donosi serwis Breitbart kandydat Republikanów Donald Trump może liczyć na wsparcie świata sportu. Poparcie dla legendarnego biznesmena zadeklarował trener drużyny futbolu amerykańskiego New England Patriots Bill Belichick, a także napastnik Tom Brady. Trump nie pozostał dłużny, chwaląc sportowca:

To mój wielki przyjaciel, wspaniały zawodnik, prawdziwy zwycięzca. Zadzwonił do mnie i powiedział - Donald popieram cię, jesteś moim przyjacielem, zagłosowałem na ciebie.

Z kolei kandydatka Demokratów, Hillary Clinton mogła liczyć na poparcie gwiazd kina i muzyki. Piosenkarki Katy Perry i Lady Gaga były obecne podczas wieców kandydatki, z kolei ostatniego dnia kampanii dla Clinton zaśpiewał legendarny artysta Bruce Springsteen. Fani komiksów mogli z kolei oglądać wyraźnie skierowany przeciwko Trumpowi spot w którym zarówno reżyser Joss Whedon jak i gwiazdy filmów Marvela ostro krytykowały kandydata Republikanów.

AKTUALIZACJA

"Gość Poranka" w TVP Info - Włodzimierz Czarzasty (SLD) pozwolił sobie na spekulację wokół wyników wyborów. Kto wygra zdaniem polityka?

Ja obstawiam p. Trumpa, bo potrzeba zmian w USA jest ogromnie duża.

AKTUALIZACJA

Jak podają oficjalne czynniki w USA w trzech miejscowościach - Dixville Notch, Hart's Location i Millsfield zamknięto lokale wyborcze. To małe miejscowości nie dziwi więc frekwencja - łącznie zagłosowało tam osiem osób. Wygrała Hillary Clinton zdobywając 4 głosy. Donald Trump zdobył 2 głosy. Gary Johnson, były gubernator Nowego Meksyku i niezależny kandydat z Partii Libertariańskiej zdobył 1 głos.

AKTUALIZACJA

Wyniki wyborów są obstawiane też przez bukmacherów. Jak wygląda według nich sytuacja?

Zdaniem analityków firmy Unibet nie spełni się amerykański sen kontrowersyjnego polityka, Donalda Trumpa. Zdecydowanym faworytem wyborów jest w ich opinii Hillary Clinton, Jej szanse na zwycięstwo wciąż rosną i obecnie wynoszą aż 80%. Za każdą postawioną na Demokratkę złotówkę wygrać można zaledwie 1,20 zł (kurs 1/5). Jednocześnie, mimo skutecznej pogoni od początku kampanii, oraz ledwie kilkuprocentowej straty w przedwyborczych sondażach, londyński bukmacher daje multimiliarderowi 4 razy mniejsze szanse na objęcie urzędu (ok. 20%). Za każdą postawioną na Republikanina złotówkę, „zgarnąć” można aż 5 zł, czego wyrazem jest kurs 4/1. Jak w każdych wyborach, „języczkiem u wagi” mogą okazać się stany wahające (ang. swing states).

Komu pomogą swing states?

6 do 5 na korzyść Hillary Clinton. Taki będzie, zdaniem analityków Unibet, wynik rywalizacji w 11 stanach uważanych za tzw. swing states, czyli tych, gdzie trudno przewidzieć końcowy wynik, a wyborcy bardzo często zmieniają swoje preferencje polityczne. Bukmacher przewiduje, że łupem Demokratki padną: Floryda, Karolina Północna, Maine, Michigan, Nevada i New Hampshire, podczas gdy Donald Trump powinien liczyć na zwycięstwo w Arizonie, Georgii, Nebrasce, Iowa i Ohio.

tytuł

tytuł

Ameryka Wybiera

Amerykanie wybierają we wtorek 45. prezydenta USA. Faworytką jest Demokratka Hillary Clinton, która jeśli wygra, będzie pierwsza kobietą piastującą najwyższy urząd w kraju. Ale nominowany przez Republikanów outsider polityczny Donald Trump nie jest bez szans.

Wybory rozpoczną się na Wschodnim Wybrzeżu o godz. 6 rano (południe w Polsce) w stanach Nowy Jork, New Jersey, Wirginia i Maine. Jako ostatni głosowanie zakończą mieszkańcy stanów zachodnich, jak Kalifornia, Oregon czy Hawaje (o 5 rano w Polsce).

Ostanie sondaże wskazują, że była sekretarz stanu ma przewagę nad Trumpem, ale nie jest to przewaga nie do pokonania. Według portalu RealClearPolitics, który podlicza średnią ze wszystkich liczących się sondaży, w poniedziałek wieczorem (czasu waszyngtońskiego) przewaga Demokratki wzrosła w skali kraju do 3,2 pkt. procentowych, dzięki silnemu poparciu kobiet, młodych wyborców, Afroamerykanów oraz mniejszości latynoskiej. Ale Trump, za którym stoją przede wszystkim biali mężczyźni oraz ewangelicy, na ogół ludzie bez wyższego wykształcenia, którym gorzej powodzi się w nowej globalnej gospodarce, nie jest bez szans.

To, kiedy poznamy zwycięzcę, może w znacznym stopniu zależeć od Florydy, największego z kilkunastu stanów wahadłowych, w których rozgrywa się kluczowa walka o prezydenturę. Tymczasem najnowsze sondaże wskazują, że na Florydzie, podobnie jak w Karolinie Północnej, jest praktycznie remis. Jeśli kandydacie będą szli łeb w łeb, to wynik możemy poznać bardzo późno. Ekspert z instytutu sondażowego Quinnipiac University Peter Brown nie wykluczył nawet powtórki z 2000 roku, gdy cały kraj z powodu Florydy czekał w zawieszeniu na wynik aż do grudnia. Z drugiej strony, jeśli na Florydzie dość wcześnie będzie wiadomo, że wygrała Clinton (głosowanie kończy się tam już o godz. 19 czasu waszyngtońskiego), to przy założeniu, że sprawdzą się sondaże i Clinton wygra w kilku mniejszych stanach wahadłowych, szanse Trumpa na prezydenturę mogą wyparować dość wcześnie podczas wieczoru wyborczego.

W USA walka wyborcza toczy się w każdym z 50 stanów osobno. Z każdego stanu pochodzi z góry określona liczba elektorów, na których głosują Amerykanie. Wszystkich głosów elektorskich jest 538. By zdobyć prezydenturę, trzeba uzyskać większość, czyli 270 głosów.

Według optymistycznych dla Clinton prognoz (np. telewizji CNN czy portalu wyborczego Cook Political Report), uwzględniając wszystkie stany, które zawsze głosują na Demokratów (tzw. stany niebieskie), jak Kalifornia czy Nowy Jork, oraz stany wahadłowe, w których obecnie Clinton prowadzi w sondażach, była pierwsza dama może liczyć na 230-260 głosy elektorskie. Trump w najbardziej optymistycznych dla niego prognozach może liczyć na podstawie obecnych sondaży na góra 214 głosy.

Zdaniem eksperta Henry'ego Olsena, który od lat analizuje sondaże i profile wyborców republikańskich, Clinton jest faworytką, ale nie można wykluczyć niespodzianki. W analizie opublikowanej w National Review Olsen argumentuje, że kluczowe będzie zachowanie osób, które w sondażach deklarują poparcie dla pozostałych kandydatów czyli Gary'ego Johnsona z Partii Libertariańskiej i Jill Stein z partii Zielonych. W przeszłości kandydaci trzecich partii zazwyczaj osiągali dużo gorszy wynik, niż prognozowały sondaże. Ich zwolennicy w ostatniej chwili, w dniu wyborów decydowali się nie marnować głosu i zagłosowali na kandydatów z dwóch głównych partii.

Olsen uważa, że większość wyborców Johnsona (obecnie cieszy się on poparciem 4,7 proc. wyborców) to ludzie, którzy dotychczas głosowali głównie na Republikanów i jest większe prawdopodobieństwo, że - jeśli odwrócą się nagle od Johnsona - to zagłosują na Trumpa, a nie na Clinton. Kandydatka Zielonych ma bardzo niskie sondażowe poparcie na poziomie 1,8 proc. "Nawet jeśli straci połowę wyborców, to Clinton przybędzie dzięki temu najwyżej niecały 1 punkt procentowy" - dodaje ekspert.

W przeciwieństwie do Trumpa, biznesmena i telewizyjnego celebryty bez żadnego politycznego dorobku i doświadczenia, Clinton, była pierwsza dama, senator i sekretarz stanu, jest znana opinii publicznej od prawie 40 lat. Nie reprezentuje sobą zmiany, jest natomiast silnie utożsamiana z obecną administracją (była szefową dyplomacji u prezydenta Baracka Obamy). "Wydaje mi się, że wyborcy, którzy do tej pory nie opowiedzieli się po jej stronie, są bardziej skłonni zagłosować przeciwko niej (niż przeciwko Trumpowi)" - ocenił Olsen.

Na korzyść Clinton działa masowe zainteresowanie udziałem w tegorocznych wyborach zrażonych do Trumpa wyborców z mniejszości latynoskiej, która zdaniem części ekspertów jest niedoszacowana w sondażach (m.in. dlatego że stosunkowo mało Latynosów ma telefon stacjonarny). W wyborach cztery lata temu głosowało 11,2 mln wyborców latynoskich, mniej niż 50 proc. uprawnionych. W tym roku, jak pokazują dane ze stanów, gdzie umożliwia się wczesne głosowanie, frekwencja tej mniejszości wzrosła radykalnie w całym kraju, a na Florydzie aż o 80 proc. Bardzo prawdopodobne, że Clinton będzie mieć jeszcze lepszy wynik od Obamy, którego poparło w 2012 roku 72 proc. z wszystkich głosujących Latynosów. Jeśli tak, to Latynosi najpewniej zrekompensują Clinton mniejszą niż przed czterema laty frekwencję Afroamerykanów.

Oczekuje się, że w tegorocznych wyborach weźmie udział w sumie 135 mln Amerykanów w liczących 324 mln Stanach Zjednoczonych. W procedurze wczesnego głosowania, na którą zezwala 37 stanów, już oddało głos rekordowe 46 mln osób.

Hillary Clinton obiecywała w poniedziałek, że w przeciwieństwie do swego rywala, Donalda Trumpa, będzie prezydentem jednoczącym, a nie dzielącym kraj. Ponad roczną kampanię zakończyła wielkim koncertem dla 40 tys. osób z udziałem pary prezydenckiej.

Ostatni dzień kampanii kandydatka Demokratów rozpoczęła od przemówienia na uniwersytecie w Pittsburghu w Pensylwanii, a następnie udała się do Grand Rapids w Michigan. W obu tych wahadłowych stanach Clinton prowadzi w sondażach z kandydatem nominowanym przez Partię Republikańską Donaldem Trumpem, ale niewielką przewagą. Nie może być pewna zwycięstwa zwłaszcza w Michigan, stanie zamieszkałym przez wielu białych wyborców z klasy robotniczej, gdzie Clinton przegrała prawybory z senatorem Bernie Sandersem.

"Wybór nie mógłby być bardziej oczywisty. To wybór pomiędzy podziałem a zjednoczeniem naszego kraju" - powiedziała Clinton w Grand Rapids, gdzie owacją na stojąco przyjęło ją prawie 5 tys. osób. Była sekretarz stanu USA obiecała, że będzie prezydentem wszystkich Amerykanów, nawet tych którzy na nią nie głosowali, a jej priorytetem będzie praca, by pojednać kraj. "Jutro są wybory, ale to dopiero początek, by zagoić rany" - podkreśliła, tak jakby była niemal pewna zwycięstwa. "Mamy tak wiele podziałów. Potrzebujemy więcej miłości i uprzejmości w Ameryce" - dodała

Clinton odniosła się do ogromnej - zdaniem ekspertów największej od wojny secesyjnej - polaryzacji politycznej amerykańskiego społeczeństwa. Aż 80 proc. wyborców Clinton i 81 proc. wyborców Trumpa przyznało w niedawnym sondażu PEW Research Center, że obie strony nie są w stanie osiągnąć porozumienia nawet w sprawie podstawowych faktów.

Przez ostatni tydzień kampanii Clinton była zdecydowanie w defensywie, co związane było ze spadkiem jej notować w sondażach po tym, jak FBI ogłosiło wznowienie dochodzenia ws. korzystania przez Clinton z prywatnego serwera pocztowego, gdy była sekretarzem stanu. W swych przemówieniach ostro krytykowała Trumpa, przypominając jego wulgarne wypowiedzi o kobietach, a także wyrzucała mu dyskryminację Afroamerykanów i niepłacenie podatków.

Ale po tym jak w niedzielę FBI poinformowało, że nie ma podstaw, by postawić Clinton zarzuty karne, Clinton była w poniedziałek zdecydowanie bardziej rozluźniona, a jej przekaz bardziej pozytywny. W wywiadzie radiowym zapewniła nawet, że jeśli wygra wybory, to będzie gotowa współpracować z Trumpem.

Powodem do optymizmu dla Clinton są też najnowsze sondaże. Według portalu RealClearPolitics, który podlicza średnią ze wszystkich liczących się sondaży, przewaga kandydatki Demokratów nad Trumpem wzrosła w skali kraju do 3,2 pkt. procentowych. W niedzielę wynosiła 2,2 pkt. proc., a w czwartek zaledwie 1,7 pkt. proc.

W ostatnim dniu kampanii Clinton otrzymała ogromne wsparcie ze strony prezydenta Baracka Obamy, który w poniedziałek namawiał do oddania głosu na Demokratkę w aż trzech stanach: New Hampshire, Michigan i Pensylwanii. Obama cieszy się bardzo wysokim, jak na prezydenta kończącego mandat, poparciem wśród Amerykanów (54 proc. Amerykanów deklaruje, że go popiera) i eksperci są zdania, że Obama jest wsparciem, a nie obciążeniem dla Clinton.

Obama przekonywał, że wiele słów krytyki, jakie padły na temat Clinton w tej kampanii, jest po prostu nieprawdziwych. "Znam Hillary Clinton. Startowałem w wyborach przeciwko niej; potem ona dla mnie pracowała. Ona naprawdę poświęca się dla poprawy życia Amerykanów" - powiedział w New Hamshire. Dodał, że sam już głosował na Clinton w stanie Illinois, który umożliwia oddanie głosu w procedurze wczesnego głosowania.

Z New Hampshire, Obama wraz z żoną Michelle udali się do Filadelfii w stanie Pensylwania, gdzie dołączyli do Hillary Clinton, jej męża Billa i córki, by wziąć udział w wielkim koncercie z okazji zakończenia kampanii. Przed ponad 40-tysięczną widownią wystąpił m.in. Bruce Springsteen i Jon Bon Jovi. Koncert, który odbył się przed Independence Hall, budynkiem, w którym w 1776 roku podpisano Deklarację Niepodległości USA, był jednym z najbardziej spektakularnych wydarzeń całej kampanii.

Po nieprzewidywalnej i bogatej w skandale kampanii Amerykanie wybiorą we wtorek 45. prezydenta USA. Formalnie jednak będą głosować na 538 elektorów, a dopiero ci wybiorą 19 grudnia prezydenta USA. Choć wybory się jeszcze nie odbyły już dwóch elektorów Demokratów ze stanu Waszyngton zapowiedziało, że nawet jeśli w ich stanie wygra Clinton, to oni nie oddadzą na nią głosu. Chodzi o elektorów Roberta Satiacuma oraz Breta Chiafalo, którzy wsparli w prawyborach senatora Berniego Sandersa.

Od 1900 roku tylko dziewięć razy jakiś elektor zachował się nielojalnie i nie zagłosował na zwycięzcę w swym stanie; nie miało to zresztą nigdy wpływu na wynik wyborów. Niektórzy spekulują, że w tym roku nielojalnych elektorów może być więcej, bo zarówno Clinton, jak i Trump są wyjątkowo nielubiani i cieszą się bardzo małym zaufaniem społecznym.

Fajerwerki, zaplanowane w Nowym Jorku w przypadku zwycięstwa Hillary Clinton we wtorkowych wyborach prezydenckich, zostały odwołane - poinformowała w poniedziałek stacja telewizyjna NBC, powołując się na źródło we władzach miasta.

Nie wiadomo, co było powodem odwołania fajerwerków, na które wcześniej zgodę wydały władze Nowego Jorku.

Kandydatka Demokratów Hillary Clinton spędzi wieczór wyborczy w Nowym Jorku, w centrum kongresowym Jacoba Javitza na Manhattanie. W Nowym Jorku będzie także w tym czasie jej rywal, Donald Trump. Kandydat Republikanów będzie oczekiwał na wyniki głosowania w hotelu Hilton, oddalonym zaledwie 2 km od centrum Javitza.

Burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio poinformował, że we wtorek porządku w mieście pilnować będzie aż 5 tysięcy policjantów. Szczególnie chronione będą lokale wyborcze i obiekty, gdzie przebywać będą Clinton i Trump.

AKTUALIZACJA

Bez względu na to, czy wybory prezydenckie w USA wygra Hillary Clinton czy Donald Trump, stosunki rosyjsko-amerykańskie zasadniczo się nie zmienią - oceniają we wtorkowej prasie rosyjscy politolodzy. Zdaniem niektórych Kreml szykuje się na wygraną Clinton.

Ekonomiczny dziennik "Wiedomosti" zauważa, że władze Rosji żywią pewną nadzieję, iż "z nowym prezydentem będzie można budować stosunki jakby od zera", i "spróbować zawrzeć korzystną transakcję", w której Rosja uzyskałaby zniesienie czy złagodzenie sankcji. "Amerykański system polityczny nie jest personalistyczny, ale dla Kremla nie istnieją systemy niepersonalistyczne" - wskazuje gazeta.

Cytowany przez dziennik politolog Fiodor Łukjanow z wpływowej Rady ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej ocenia, że wygrana żadnego z kandydatów nie zmieni zasadniczo stosunków rosyjsko-amerykańskich. Kreml według niego zdaje sobie sprawę, że sankcje USA nie zostaną cofnięte ani w 2017 ani w 2018 roku i kampania prezydencka w Rosji (wybory planowo powinny się odbyć w marcu 2018 r.) będzie toczyć się w sytuacji, gdy obowiązują przynajmniej amerykańskie sankcje wobec Moskwy.

Dyrektor Rosyjskiej Rady Spraw Międzynarodowych Andriej Kortunow prognozuje, że Clinton będzie działać bardziej twardo w relacjach z Rosją niż odchodzący prezydent Barack Obama, a także niż Donald Trump. "Przed Europą stoją wybory, pejzaż polityczny zmienia się i jedność w sprawie sankcji stopniowo się rozmywa. Clinton będzie bardziej twarda w budowaniu stosunków z Rosją niż Obama i bez wątpienia bardziej niż Trump, ale nie jest oczywiste, że uda się jej całkowicie powstrzymać stanowiska Europy" - uważa Kortunow.

"Niezawisimaja Gazieta" cytuje raport agencji analitycznej Polityka Zagraniczna. Jego autorzy oceniają, że ton dialogu pomiędzy Waszyngtonem a Moskwą zależeć będzie nie tylko od osobowości gospodarza Białego Domu, a w znacznym stopniu od bieżących wydarzeń. Eksperci nie są przekonani, że relacje z USA mogą się znacznie poprawić w razie zwycięstwa Trumpa. "Mimo życzliwej publicznej retoryki Trump nie zaproponował nic konkretnego w celu polepszenia stosunków w Rosją" - wskazują eksperci.

Ekonomista Jakow Mirkin w rządowej "Rossijskiej Gaziecie" zwraca uwagę, że ktokolwiek wygra wybory w USA, kraj ten będzie szedł drogą wzrostu gospodarczego, choć nieco słabszego w razie wygranej Clinton. Mirkin zwraca uwagę na "niekończące się spory między kandydatami, czyj program doprowadzi do większej potęgi gospodarki USA". W Rosji "rozpaczliwie brakuje takich debat" - przyznaje ekspert i zauważa, że takie posunięcia, jak niski poziom inwestycji czy wzrost obciążenia administracyjnego, "to prosta droga do ekonomicznej klęski Rosji w konkurencji z USA".

Politolog Stanisław Biełkowski, którego cytuje "Moskowskij Komsomolec", uważa, iż są dane wskazujące na to, że Kreml szykuje się na wygraną Clinton. "Główny argument jest taki, że czymkolwiek zakończą się święte (dla USA-PAP) wybory, elity amerykańskie nie uznają zwycięstwa Trumpa (...). Innymi słowy, przenoszona jest na Amerykę rosyjska logika polityki wewnętrznej. Czy nie nauczyliśmy się, że nigdzie nie ma prawdziwej demokracji, a budowanie władzy jest zawsze rezultatem założonych z góry cynicznych manipulacji elit?" - pisze Biełkowski. Drugim argumentem świadczącym o tym, że Moskwa oczekuje zwycięstwa Clinton, jest zdaniem politologa zasada, że "przewidywalny oponent jest zawsze lepszy niż nieprzewidywalny przyjaciel".

AKTUALIZACJA

Kilkoro wyborców z miejscowości Dixville Notch na dalekim północnym wschodzie Stanów Zjednoczonych, w Appalachach, symbolicznie otworzyło wybory prezydenckie, oddając głosy w nocy z poniedziałku na wtorek.

O północy czasu lokalnego (godz. 6 czasu polskiego) Clay Smith jako pierwszy wrzucił do urny kartę wyborczą. Po nim zrobiło to czterech mieszkańców i dwie mieszkanki wsi Dixville Notch, położonej w lasach stanu New Hampshire, rzut kamieniem od granicy z Kanadą.

Tradycja, zgodnie z którą mieszkańcy Dixville Notch jako pierwsi głosują w wyborach w USA, sięga 1960 roku. Miejscowość zyskała tytuł "First in the Nation" (Pierwsza w kraju).

Po chwili, gdy głosy oddali wszyscy zarejestrowani wyborcy, ogłoszono wynik: Demokratka Hillary Clinton zdobyła cztery głosy, Republikanin Donald Trump - dwa, a kandydat niezależny Gary Johnson - jeden. Jeden głos uznano za nieważny, gdyż ktoś ręcznie na karcie wpisał nazwisko Mitta Romneya, republikańskiego kandydata pokonanego w 2012 roku przez Baracka Obamę.

Według CNN podczas trzech spośród czterech ostatnich wyborów prezydenckich wyniki z Dixville Notch potwierdziły się następnie na arenie krajowej.

Prawo w New Hampshire pozwala miejscowościom zamieszkanym przez mniej niż stu zarejestrowanych wyborców oddanie głosów już o północy. Wyniki są ogłaszane, gdy zagłosują wszyscy wyborcy z listy. Oprócz Dixville Notch chodzi też o miejscowości Hart's Location i Millsfield.

Oficjalnie głosowanie, podczas którego wyłoniony zostanie następca Obamy w Białym Domu, rozpoczyna się o godz. 6 (godz. 12 czasu polskiego) na Wschodnim Wybrzeżu. Uprawnionych do głosowania jest ok. 225 milionów Amerykanów.

AKTUALIZACJA

Na przebieg głosowania i wynik wyborów w USA mogą wpłynąć strategia Donalda Trumpa polegająca na zawoalowanych groźbach oraz insynuacje zawarte w komunikacie FBI - głoszą artykuły redakcyjne "Washington Post" i "New York Times".

Frekwencja w trakcie głosowanie może być uszczuplona, bo z powodu lekko tylko zawoalowanych gróźb Trumpa wyborcy będą się obawiać prób zniechęcenia ich przez pikiety jego zwolenników, a nawet przemocy - pisze "WP", który stawia zarzuty nie tylko samemu kandydatowi, ale i popierającym go Republikanom w artykule redakcyjnym pod tytułem "Republikanie próbują ustawić głosowanie, ograniczając liczbę głosujących".

"New York Times" zwraca uwagę na inny czynnik, który odbije się na wyniku wyborów, czyli zachowanie dyrektora FBI Jamesa Comeya, który tuż przed wyborami wywołał wstrząs w kampanii, ogłaszając, że agencja dotarła do nowych e-maili Hillary Clinton, które "wydawały się mieć związek" z zakończonym w lipcu śledztwem w sprawie używania przez kandydatkę Demokratów niezgodnie z procedurami bezpieczeństwa prywatnego serwera, gdy była sekretarzem stanu. Jak pisze "NYT", oświadczenie Comeya było "naszpikowane insynuacjami", które musiały się odbić na poparciu dla Clinton.

W niedzielę Comey ogłosił, że przegląd nowych e-maili nie zmienił wniosku, do którego agencja doszła w lipcu: że nie ma podstaw do postawienia Hillary Clinton zarzutów karnych. Ale nowojorski dziennik podkreśla w artykule redakcyjnym, że niedzielne oświadczenie szefa FBI nie mogło cofnąć szkód, jakie wbrew przepisom ministerstwa sprawiedliwości poczynił Comey, atakując kandydatkę Demokratów tuż przed wyborami.

"Szkodliwa ingerencja Comeya w demokratyczny proces doskonale ilustruje zasadność (...) przepisów ministerstwa sprawiedliwości, które podawania takich informacji (tuż przed wyborami) zabraniają; przepisów, które Comey zignorował" - pisze "NYT".

Comey jest republikaninem i, jak podkreśla nowojorski dziennik, miną teraz lata, zanim on oraz FBI odzyskają wiarygodność, a szef tak potężnej agencji nie będzie już budził podejrzeń o polityczną stronniczość - konkludują autorzy artykułu.

Waszyngtoński dziennik przypomina liczne wypowiedzi Trumpa, w których sugerował, że amerykańskie wybory są "ustawione" przeciw niemu i nawoływał zwolenników, by "monitorowali" głosowanie i interweniowali w punktach wyborczych, by zapobiec wyborczym oszustwom.

"Washington Post" i inne gazety ostrzegały już wcześniej, że takie grupy "obserwujące" punkty wyborcze mogą zastraszać i zniechęcać wyborców przeciwnej strony.

"Wzywając wielokrotnie swych sympatyków do interweniowania (...), kandydat zachęcał do konfrontacji i siania chaosu" - pisze "WP".

"Dla amerykańskiej demokracji i systemu dwupartyjnego znaczenie fundamentalne ma to, by takie wysiłki, polegające na próbie zdobycia przewagi poprzez utrudnianie głosowania, nie powiodły się" - konkluduje "WP".

AKTUALIZACJA

Kandydaci twitują.

Donald Trump (kandydat Republikanów) wspomniał o stanie Michigan:

Dziś odzyskamy wielki stan Michigan i odzyskamy Biały Dom! Dziękujemy MI!

Z kolei Hillary Clinton (Demokraci) Zastosowała ciekawą grę słów twitując:

W Ameryce budujemy mosty, nie mury. Pokażmy, że miłość miażdży nienawiść.

W języku nagielskim słowo "trump" znaczy właśnie zdeptanie, pokonanie lub zmiażdżenie.

PAP/ as/

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych