Thilo Sarrazin: Europa bez euro nie zawali się
Jeżeli Polska utrzyma obecny poziom wzrostu gospodarczego, to za dwadzieścia lat dogoni Niemcy – wróży dr Thilo Sarrazin, niemiecki ekonomista, były senator ds. Finansów w Berlinie, były członek zarządu Banku Federalnego w rozmowie z Wojciechem Osińskim w „Gazecie Bankowej”
Od dwóch miesięcy makroekonomicznym tematem numer jeden jest słabnąca niemiecka gospodarka. Czy pana kraj czekają chude lata dekoniunktury?
Dr Thilo Sarrazin: Ostatni raport instytutu Ifo rzeczywiście nie daje powodu do optymizmu. Jeszcze rok temu niemiecka gospodarka przeżywała istotny boom, ale jesienią 2018 r. wskaźniki nagle uległy pogorszeniu. Ekonomiści sprowadzają te liczby do chwilowych napięć w handlu światowym. Statystyki z instytutu Ifo są wiarygodne, ponieważ wyprzedzają twarde dane jak PKB. Indeks nadal znajduje się powyżej długoterminowej średniej, ale też już od wielu miesięcy ustawicznie spada. Całkiem zrozumiałe więc, że zaniepokojenie niemieckich przedsiębiorców jednocześnie rośnie, choć przestrzegałbym przed przesadnym pesymizmem.
(…)
Dane płynące z RFN mają również znaczenie dla Polski. Niemcy odpowiadają za ok. 27 proc. polskiego eksportu i ok. 22 proc. importu, co czyni je zdecydowanym liderem w obu kategoriach. Tymczasem polska gospodarka niepowstrzymanie rośnie, co zachwyca nawet niemieckich ekonomistów.
Na szczęście obecne polityczne perturbacje między naszymi krajami nie mają znacznego wpływu na wymianę handlową. 95 proc. niemieckich firm, które zainwestowały w polską gospodarkę, uczyniłyby to ponownie. To w każdym razie wynika z badań niemieckiej Izby Handlu Zagranicznego, które potwierdzają, że nasze relacje gospodarcze nigdy nie były tak dobre jak obecnie. Od transformacji ustrojowej wskaźniki Polski rosną i przyciągają z roku na rok coraz więcej zachodnich inwestorów. Po 1992 r. wzrost gospodarczy w Polsce pozostawał wyższy niż w Niemczech, oczywiście z wiadomych powodów. Ale nawet w okresie koszmarnego dla Niemców kryzysu finansowego w latach 2008-2009 polska gospodarka dalej rosła.
Czyli was doganiamy…
PKB per capita wynosi w Polsce obecnie ok. 13 tys. euro i jest tym samym ciągle jeszcze czterokrotnie niższy niż w Niemczech. Natomiast ostatnio czytałem, że w światowych rankingach największe polskie firmy lądują gdzieś między 700. a 800. miejscem. Jesteście na dobrej drodze, ale najprawdopodobniej dogonicie nas dopiero za dwadzieścia lat – oczywiście przy założeniu, że Polska utrzyma obecny poziom wzrostu gospodarczego. Obecna siła polskiej gospodarki tkwi przede wszystkim w rosnącym znaczeniu drobnych przedsiębiorstw, których jest coraz więcej i które mogą za parę lat doszlusować do światowej czołówki. Już teraz polski wkład w przemiany w Europie naprawdę imponuje.
Niektóre z nich już teraz zwróciły na siebie uwagę świata.
To prawda, w każdym większym niemieckim mieście jeżdżą autobusy firmy Solaris, Niemcy zachwycają się oprogramowaniami z Asseco, a na europejskich lotniskach coraz częściej zauważam sklepy kosmetyczne Inglot.
W Polsce od lat spada bezrobocie i wzrastają płace, przy czym koszty utrzymania są wciąż niższe niż na Zachodzie. Między innymi właśnie te czynniki sprawiają, że polski rynek pozostaje atrakcyjny dla ponad 6500 niemieckich firm. Dlatego w przeciwieństwie do niemieckich mediów nikt z naszych przedsiębiorców nie mówi źle o obecnym polskim rządzie, który w kwestiach gospodarczych okazuje się zresztą niezwykle pragmatyczny i skuteczny. O tym świadczą plany inwestycyjne na kolejne lata, przewidujące także rozbudowę infrastruktury, która wzmocni naszą współpracę handlową.
(…)
W 2013 r. ukazała się w Polsce pana książka „Europa nie potrzebuje Euro”, w której podtrzymuje pan tezę, jakoby waluta euro „zdestabilizowała” Europę. Od tego czasu minęło sześć lat. Czy miał pan rację?
Samą ideę integracji europejskiej uważam za wysoce szlachetną i słuszną, szczególnie jeśli patrzymy na nią w kontekście tragedii, którą wyrządziliśmy Europie w latach 1939-1945. Unia Europejska w swojej tradycyjnej formie gwarantuje nam pokój i wolny handel. Pytanie tylko, czy projekt wspólnej waluty, mający nam te szczytne cele trwale zapewnić, przyniósł rzeczywiście wszystkim państwom członkowskim te same korzyści. Po tym, co działo się w Grecji i w innych krajach strefy euro można zaryzykować tezę, że przyniósł raczej skutki odwrotne do zamierzonych, naruszając poczucie bezpieczeństwa i zakłócając proces integracji.
Pana partyjny kolega i ówczesny minister finansów Peer Steinbrück nazwał pana populistą, który „trywializuje procesy zachodzące w strefie euro”.
I trafił w sedno, przy czym ja nie widzę w jego słowach nic negatywnego. Chciał mnie zranić, a zrobił mi jedynie reklamę. W swojej książce, która przecież ma charakter pedagogiczny, próbowałem bowiem opisać skomplikowane procesy w strefie euro tak przejrzyście jak mogłem. Zarazem zadałem proste pytanie: czy nasz wspólny europejski projekt musi się nieuchronnie opierać na jednej wspólnej walucie? Przy okazji sam próbuję na to pytanie odpowiedzieć i wnioskuję, że pomysł europejskiej wspólnoty jest czymś znacznie większym i ważniejszym niż waluta euro. Zresztą moje hasło „Europa nie potrzebuje euro” jest mniej populistyczne niż słowa Angeli Merkel czy Steinbrücka, którzy do dziś straszą Niemców, że „jeśli rozpadnie się strefa euro, to rozpadnie się cała Europa”, tak jakby brak wspólnej waluty mógłby spowodować jakąś nieopisaną „katastrofę”. Ja zaś pozostaję niereformowalnym optymistą i twierdzę, że brak euro nie wywoła żadnych kataklizmów. Po prostu jest niepotrzebny dla wartości, które sobie w Europie cenimy, czyli wzrostu gospodarczego, pokoju i wolności. (…)
Cały tekst wywiadu z Thilo Sarrazinem oraz więcej informacji i komentarzy o światowej i polskiej gospodarce i sektorze finansowym znajdziesz w bieżącym wydaniu „Gazety Bankowej” - do kupienia w kioskach i salonach prasowych
„Gazeta Bankowa” dostępna jest także jako e-wydanie, także na iOS i Android – szczegóły na http://www.gb.pl/e-wydanie-gb.html