W tym wskaźniku jest stabilnie
Inflacja utrzyma się w pobliżu celu inflacyjnego na poziomie 2,5 proc.; nie ma przesłanek, aby oczekiwać, że przekroczy dopuszczalne granice - oceniają ekonomiści.
„Mieliśmy długi okres po transformacji ustrojowej, długi okres dużej dynamiki zmian cen, co powodowało utratę wartości posiadanych przez Polaków zasobów. Z kolei w poprzednich latach pojawiła się deflacja, dopiero teraz mamy okres stabilnej, niewielkiej inflacji. To korzystne zjawisko dla konsumentów, czy osób wydających pieniądze, ponieważ nie ma zagrożenia utraty wartości posiadanych zasobów” - powiedział dr Artur Bartoszewicz z SGH.
Naukowiec wskazuje, że mimo „dyżurnych” zagrożeń dla gospodarki polskiej, jak nagły wzrost cen importowanych podstawowych surowców, jak ropa naftowa, nie widać nic, co by mogło znacząco wpłynąć na wzrost inflacji. Niewielkim czynnikiem wpływającym na wzrost cen są trudno przewidywalne wydarzenia, związane np. z produkcją żywności.
Poważniejszych zagrożeń dla stabilnego poziomu inflacji nie przewiduje również Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. „W Polsce udaje się utrzymać inflację w pobliżu celu inflacyjnego na poziomie 2,5 proc. i nie ma przesłanek, aby oczekiwać, że inflacja trwale przekroczy dopuszczalne granice. Poważniejsze odchylenia od celu mogą wywołać głównie czynniki, na które krajowa polityka pieniężna nie ma wpływu, jak np. choroba ASF w Chinach lub susza w Europie, co doprowadziło do wzrostu cen żywności” - powiedział PAP.
Bartoszewicz wskazuje, że ekonomistom coraz trudniej jest analizować bieżące wydarzenia i opierać na nich wiarygodne prognozy, ponieważ globalizacja, szybki przepływ kapitału i informacji wywołuje ogromną zmienność na rynkach finansowych i może zmienić radykalnie chwilowe równowagi. „Efekt jest taki, że nie wyciągnęliśmy żadnych lekcji z kryzysu” - dodaj naukowiec.
Trudności w interpretacji bieżących wydarzeń w gospodarce światowej widzi również prezes PTE prof. Elżbieta Mączyńska, co - jej zdaniem - różni dzisiejszą sytuację od kryzysu z lat dwudziestych. „W latach 20. był ogromny problem związany z narastającą inflacją. Natomiast w warunkach kryzysu z 2008 r., mimo ratunkowego dosypywania pieniędzy w związku z zagrożeniem upadłością dużej części sektora finansowego, w tym banków, nie dochodziło do wzrostu inflacji, a wręcz odwrotnie - okresowo pojawiała się nawet deflacja” - mówi PAP profesor.
Zdaniem Bartoszewicza, mimo trafnej diagnozy przyczyn ostatniego kryzysu, nadal jesteśmy zagrożeni podobnymi problemami. Gospodarki UE borykają się z bardzo niskimi bądź ujemnymi stopami procentowymi, nadal mamy do czynienia z bańkami spekulacyjnymi na rynkach nieruchomości w Europie, czy toksycznymi produktami finansowymi. Przy tak dużej skali, jak np. kredyty frankowe w Polsce, trudno jest przewidzieć efekt dla gospodarki, zwłaszcza w momencie spowolnienia, czy kryzysu gospodarczego. „Wieszczenie nadchodzącego kryzysu to też pewna forma asekuracji ekonomistów, ponieważ mało kto przewidział kryzys z 2008 r. Możliwe, że wtłoczenie nadmiernej ilości pieniądze powoduje, że rynki w warunkach globalizacji zachowują się inaczej” - powiedział Bartoszewicz.
Trudniejsze do przewidzenia efekty działań gospodarczych widzi też Piotr Bujak. „Utrzymujące się na świecie już od kilku lat bardzo niskie, a nawet ujemne stopy procentowe nie wywołały nadmiernego wzrostu kredytu i podaży pieniądza, a więc również inflacji. Widać jednak w wielu gospodarkach niekoniecznie pożądany efekt niskich stóp procentowych w postaci nadmiernego wzrostu cen aktywów, zarówno finansowych (tj. akcji i obligacji), jak i nieruchomości” - mówi PAP ekonomista.
Bujak zwraca uwagę, że udało się w Polsce ustabilizować politykę budżetową, a cały sektor finansów publicznych notuje dodatni bilans. „Stopy procentowe ustabilizują się na obecnym poziomie co najmniej do końca 2020 r., a być może dłużej. Kosmetyczne zmiany w konstrukcji budżetu na 2020 r., który mogą implikować deficyt sięgający kilku mld zł, będą dla rynków finansowych praktycznie niezauważalne. Rezygnacja z eliminacji tzw. 30-krotności byłaby wręcz przyjęta przez uczestników rynku pozytywnie, jako działanie sprzyjające utrzymaniu konkurencyjności kosztowej specjalistów w polskich firmach. Wynikający z tego ubytek w budżecie w kwocie ok. 5 mld zł, co stanowi wartość mniej więcej połowy jednej aukcji papierów skarbowych, nie miałby dla rynku żadnego negatywnego znaczenia” - dodaje ekonomista.
Nawet gorsza kondycja gospodarki, potwierdzona słabymi wskaźnikami, może mieć drugoplanowe znaczenie; kryzys wybucha wtedy, kiedy na rynku pogarszają się nastroje - mówi Bartoszewicz. Zwraca uwagę, że doświadczenia wielu krajów i „ratunkowe” działania z ostatniej dekady pokazały, że trudno jest upaść tylko z powodu wyniku ekonomicznego. „Wydaje się, że tylko wielka katastrofa polityczna może zagrozić gospodarce. Jednak przedłużający się kryzys polityczny w Wielkiej Brytanii pokazuje, że niekoniecznie” - dodaj ekonomista z SGH.
Zagrożenia globalnym kryzysem nie widzi też Piotr Bujak: „Twarde dane z wielu gospodarek jednoznacznie wskazują na zsynchronizowane spowolnienie globalnej gospodarki. Nie widać jednak czynników, które mogłyby wywołać tak głębokim kryzys jak w 2008 r.”.
W czwartek GUS ma podać szybki szacunek Inflacji CPI za październik.
PAP/ as/