Protesty antykorupcyjne także w Brukseli
Prezydent Bułgarii Rumen Radew uznał w niedzielę za spóźnione apele rządu o rozpoczęcie dialogu, skierowane do uczestników protestów przeciwko korupcji. Zaznaczył, że wcześniej, kiedy dialog był potrzebny rząd nie chciał go prowadzić, a teraz jest już na to za późno.
Protesty potrwają do odejścia tych, którzy mają odejść” – dodał Radew, który kilkakrotnie wzywał rząd premiera Bojko Borisowa do złożenia dymisji i rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych. Szef państwa chce też odejścia prokuratora generalnego.
Niedziela była kolejnym dniem antyrządowych demonstracji w Bułgarii. Uczestniczą w nich głównie młodzi ludzie manifestujący pod hasłami „Dymisja” i „Precz z mafią”.
Policja ostrzegła demonstrantów, by nie utrudniali ludziom dojścia do pracy lub domu. Na niedzielnej konferencji prasowej wiceszef stołecznego urzędu spraw wewnętrznych Anton Złatanow powiedział, że policja jest „dobrze poinformowana” o planach protestujących.
Plany te nie są jednak tajemnicą – w poniedziałek rano ma się odbyć blokada parlamentu, w którym będzie prowadzona debata nad wnioskiem o wotum nieufności dla rządu Borisowa złożonym przez lewicową Bułgarską Partię Socjalistyczną. Protestujący planują także inne blokady przed ważnymi obiektami rządowymi.
Organizatorzy protestów domagają się m.in. dymisji rządu i rozpisania przedterminowych wyborów oraz zmian w konstytucji, które ograniczyłyby uprawnienia prokuratora generalnego, który - ich zdaniem - teraz nie podlega praktycznie żadnej kontroli.
Liderzy dwóch największych związków zawodowych, Płamen Dimirtow z Konfederacji Niezależnych Związków Zawodowych oraz Dimitar Manołow z „Podkrepy”, ogłosili, że w kraju nie ma warunków dla strajku generalnego, do którego wzywają protestujący. Strajki mogą być organizowane tylko przez związki - przypomniał w publicznym radiu Manołow.
Czytaj także: Afera: szef wydziału do walki z narkotykami zatrzymany
PAP (Ewgenia Manołowa)/gr