Głos na poniedziałek - subiektywne podsumowanie weekendu
Tydzień zaczął się, jak zwykle w poniedziałek, co wprawia nas od razu w błogi nastrój, że wszystko w przyrodzie działa (mimo meteorytu koło Czelabińska). Marzy nam się już wprawdzie wiosna, ale pewnie przyjdzie w ustalonym czasie. W oczekiwaniu na przebiśniegi proponuję subiektywnie podsumować weekend. Tym razem skupimy się na przedsiębiorstwach- w końcu przecież nimi gospodarka stoi!
Wielkie korporacje i maleńkie wytwórnie
Wielkie korporacje są bardzo pożyteczne społecznie. Zatrudniają dużo ludzi, są globalne i zapewniają jednolity standard w każdej szerokości geograficznej. Jako jednostki zarabiają wiele, dlatego starają się płacić jak najniższe podatki. Często otrzymują ulgi od państwa lub wynoszą się do rajów podatkowych. Zatrudniają tysiące osób, dają duże możliwości kariery, wysokie pensje i dodatki. Społeczeństwo jednak negatywnie reaguje na słowo „korporacja”, zwłaszcza bezrobotni i biedni, którym ktoś wmówił, że ich niedolę spowodowały właśnie te wielkie firmy. Ciężko jednak udowodnić, w jaki sposób przyczyniły się do bezrobocia i biedy, więc mówi się, że to, dlatego, że nie płacą podatków.
„Należy zatrzymać praktyki płacenia minimalnych podatków przez wielkie korporacje”
- grzmieli na trzy głosy ministrowie finansów Niemiec, UK i Francji.
Nikt nie zaproponował, żeby zagwarantować im takie warunki biznesowe, aby nie musieli, ani nawet nie chcieli uciekać z pieniędzmi do rajów podatkowych, ale ministrowie nie są od proponowania tylko od huczenia i propagandy. Ludzie łatwo kupują hasła „korporacje, nie płacą, sprawiedliwy udział, kryzys”, więc krzyk nie odbije się od ściany- prędzej wsiąknie w kartę do głosowania. Wszystkich, którzy planują wakacje na Gibraltarze za swoją Starbucksową pensję - uspokajam, raje podatkowe nie znikną, a wasz pracodawca nie zapłaci wyższego podatku. Tak daleko krzyk ministra nie doleci.
W Daily Mail pojawił się cykl artykułów autorstwa Andy'ego Yatesa o drobnych przedsiębiorstwach. Dziennikarz bardzo podkreśla walory maleńkich, lokalnych firemek. Pisze, że to właśnie nimi PKB, rozwój gospodarczy i pensje urzędników stoją, ponieważ ich zsumowane podatki, a także liczba zatrudnianych osób dają najbardziej imponujące wyniki (wpływy do budżetu). Forma poradnika może potencjalnemu small traderowi pomóc zdecydować, czy rzeczywiście się do tego nadaje i jakie wymagania przed nim staną. Wszystko w telegraficznym skrócie, może jednak okazać się inspirujące. Yates radzi, że warto na początku zapytać rodzinę i przyjaciół, co sądzą o naszych wyczynach w dziedzinie, w której planujemy swój rozwój. Ważne, żeby byli z nami szczerzy i abyśmy byli wobec siebie krytyczni. Zwraca uwagę na konkurencyjność - jeżeli w naszej okolicy są już 4 zakłady fryzjerskie, to, czym nasz może się wyróżnić? Lokalizacja, cena, wysoki standard obsługi? Podkreśla też, że „klient nasz pan” i że tak naprawdę, to on jest najwyższym sędzią. Mówi o motywacji i pobudkach, dla których chcemy rozkręcić naszą firemkę, nie zabrakło też form prawnych - jednoosobowa działalność, prosta spółka, czy może od razu „limited”? Lokalne firmy tworzą niepowtarzalną atmosferę poszczególnych społeczności, pobudzają miejscową przedsiębiorczość, jednoczą sąsiadów oraz dają świetne miejsca pracy, zwłaszcza dla matek (lub ojców) wychowujących małe dzieci. Praca blisko domu, często nie od samego rana, a na przykład od 10-11, bardzo elastyczna. Dobrze, że na budzących się z zapaści Wyspach ludzie są zachęcani do otwierania swoich biznesików. W Polsce trzeba się nieźle nabiegać, żeby założyć firmę, później nieźle wykosztować na ZUS, a to wszystko po to, aby przy najbliższej okazji skarbowy ją wykończył.
Nagrody, nagródki...
Nagrody „Plagiarius” rozdane. Statuetka skrzata ze złotym nochalem, przypominająca figurki ogrodowe, kupowane na kilogramy od przygranicznych handlarzy przez naszych zachodnich sąsiadów, „honoruje” firmy, które świetnie... kopiują. Rozdawana w celu promowania własnych rozwiązań, nie ściągania - laureaci mają służyć jako negatywny przykład. Konkurs narodowości niemieckiej, w tym roku nagrodził niechlubnym skrzatem aż dwie rodzime firmy. Galeria Kaufhof- sieć wielkich sklepów „ze wszystkim”, lecz nie na wzór angielski- sprzedawanych pod jedną marką (np. Marks& Spencer), gromadzą pod swoim dachem wiele firm, w różnym przedziale cenowym i jakościowym. Niewiele produktów sprzedają pod swoim szyldem, jak na przykład porcelanę serii „Galeria Home”, której design żywcem skopiowali od portugalskiej firmy Porcelanas da Costa Verde SA, tym samym zajmując zaszczytne 2. miejsce. Na trzeciej pozycji uplasowała się firma Würth, która skopiowała design sekatorów ogrodowych i to od własnego rodaka! Mało zaszczytne pierwsze miejsce powędrowało do Quatarczyków, którzy wiernie odtworzyli hiszpańskie lampy uliczne „Latina” na ulicach Doha. Ceremonii rozdania nagród „Plagiarius” raczej w Al Jazeera nie transmitują, albo właśnie przestali.
Trans-Atlantyk
Niemiecki minister gospodarki Philipp Rösler, znany z braku deficytu budżetowego zwierzył się Der Spieglowi, że pragnie wolnej wymiany handlowej z zadłużonymi Stanami Ameryki Północnej, podczas gdy Francja i południe Europy chcą „chronić” swoich rolników. Nie taki jednak wolny ten handel jak go malują- wszystkie produkty ulegną standaryzacji. Rozmowy mają się zacząć najpóźniej pod koniec przyszłego roku, ale nie będzie to takie proste. Najpierw dyskusje na temat porozumienia, a później ustalanie standaryzacji. Uunijnić trzeba będzie wszystko - od pasów bezpieczeństwa po środki czystości i domowe chemikalia. Dochodzi paląca kwestia żywności GMO. Europa chce się przed nią bronić, Monsanto i rząd US (czy to nie jest aby synonim?) chętnie by tym zalało stary kontynent; podejrzewam nawet, że może być to ich główna pobudka do rozpoczęcia tych porozumień i uunijnijania. Pierwszy raz stanę po stronie prezydenta Hollande - może argumentacja inna, ale front mamy ten sam. A to wszystko w trosce o amerykańskich biznesmenów - doprawdy nie chcę, aby ich dotknęły unijne standardy.
Na blogu Historia Jednej Fotografii pojawił się wpis traktujący o zdjęciach Lewisa Hine'a, twórcy cyklu zdjęć z początku XX wieku, ukazującego morderczą pracę dzieci w fabrykach. W tamtym czasie popularnym było zatrudnianie dzieci do prac fizycznych. Nie miały takich praw do zarobku jak dorośli, a mogły pracować nawet nocami. Wielu młodziutkich chłopców pracowało, jako gazeciarze od bladego świtu, często byli bici za niskie wyniki sprzedażowe. Ze względu na niewielki wzrost bardzo chętnie zatrudniano młodocianych w kopalniach, gdzie nietrudno wyobrazić sobie rozmiary śmiertelności. Prace Hine'a rozpoczęły wielką dyskusję w ówczesnej Ameryce na temat pracy fizycznej dzieci. Zaczęły się walki o prawa dzieci, maksymalny wymiar godzinowy pracy oraz minimalny wiek do wykonywania różnych prac. Pomimo tak ogromnego wkładu w humanizację amerykańskiego społeczeństwa lat dwudziestych Lewis zmarł w nędzy. Za to w dzisiejszym świecie jest bardzo znany i podziwiany za swoje prace i działalność, jeśli go to pocieszy.
http://historiajednejfotografii.blogspot.de/2012/07/lewis-hine-child-labor-in-america.html