Banki, jastrzębie, pieniądze
Śpiew ptaków
W tytule raportu pominęliśmy gołębie. W zasadzie to błąd, który trzeba natychmiast skorygować – albowiem jest faktem, że w obrębie Fed mamy także i tych, którzy nie są aż tak bardzo nastawieni na zacieśnianie polityki monetarnej.
Rozrzut jest spory: po jednej stronie Eric Rosengren, dla którego bazowym scenariuszem na rok 2017 powinny być cztery podwyżki stóp, po drugiej Neel Kashkari, który był nawet przeciwko tej marcowej. Dziś zresztą potwierdził, że nie widzi powodu, dla którego Fed i Stany miałyby się spieszyć z zaostrzaniem polityki.
Każdy ma swoje argumenty, zresztą często ogólnikowe: to, co jeden nazywa 'dobrym stanem gospodarki' drugi określi mianem 'niepewnej sytuacji'. I tak dalej. Faktem jest jednak, że konsensus Fed i tak jest sam w sobie dość jastrzębi, bo zakłada on, że w tym roku będą jeszcze dwa ruchy w górę, więc razem trzy. Czyli pięć od momentu, gdy w grudniu 2015 Fed dokonał pierwszej podwyżki. Na przykład Stanley Fischer, wiceprzewodniczący FOMC, stoi właśnie na stanowisku trzech ostatecznych ruchów na rok bieżący.
Technicznie rzecz biorąc, możemy sobie winszować (już to zresztą robiliśmy). Potwierdziła się hipoteza, którą stawialiśmy, a która mówiła o tym, że eurodolar zawróci z kursu na północ – i że stanie się to w okolicach przecięcia z linią spadkową, która biegnie od 3 maja 2016 (ponad 1,16) poprzez np. 18 sierpnia 2016. Zresztą, równolegle zadziałało otarcie się notowań o poziom 1,09, czyli poziom "okrągły". Do tego pomogły fundamenty i pewnie też ogólny klimat: taki, że Fed, quand meme, idzie w kierunku wyższych stóp, a EBC nie – pomimo rozmaitych pogłosek krążących po rynku tudzież sporów w szefostwie tej instytucji.
Teraz można się zastanowić, czy faza umocnienia dolara się skończyła. Można wziąć pod uwagę minima z 3, 9 i 30 marca – i uznać, że ta linia wzrostowa wystarczy jako wsparcie. Można też spojrzeć na 3 stycznia i 2 marca. W takim układzie do linii wzrostowej pozostałoby jeszcze trochę miejsca, bo obecnie nie jest ona nawet przy 1,06.
W długim terminie (ale jeśli myślimy o przeszłości) sytuacja wygląda tak, że od maja 2016 mamy trend spadkowy, ten zaś jest częścią szerokiej konsolidacji, ciągnącej się od początku roku 2015 pomiędzy ok. 1,04 i ok. 1,17. Na razie wydaje się nam sensowny pogląd, iż generalny trend pro-dolarowy powinien być kontynuowany przez jakiś czas – może nawet parę tygodni czy wręcz miesięcy. Trend ten jednak nie jest już tak silny jak kiedyś. Wizja trzech podwyżek, pozornie bardzo znacząca, jest mocno zdyskontowana. EBC co prawda twierdzi, że nie ma jeszcze mowy o zacieśnianiu polityki, niemniej wiadomo, że niektórzy (np. Jens Weidmann) tego by chcieli. W FOMC są z kolei i tacy, którzy co prawda godzą się na obecną politykę, ale równocześnie dywagują o możliwości powrotu do QE (jak Charles Evans).
W tym kontekście wydaje się, że minima z końca grudnia i połowy stycznia, grubo poniżej 1,04, były ostatnim tak silnym tryumfem dolara. Niewykluczone zatem, że za owych parę tygodni czy miesięcy generalna tendencja pęknie i ruszymy na północ. Technicznie można by się w tym doszukiwać próby ponownego rozegrania szerokiej, ponad dwuletniej konsolidacji, tj. ponownego parcia w jej północne rejony. Przeciwwagą dla takiego scenariusza mogłoby być przyjęcie przez Fed naprawdę jastrzębiej polityki (cztery ruchy w 2017?), a przez EBC – utrzymanie naprawdę gołębiej. Nie jest to oczywiście czymś całkiem niemożliwym (zwłaszcza to drugie).
Na złotym
Na USD/PLN można było w tym tygodniu kupować dolary nader tanio, po mniej niż 3,90 (momentami). Ale potem wykres odbił na północ, w sumie zgodnie z naszymi podejrzeniami (nawet jeśli te podejrzenia przez pewien czas byly trochę osłabione). Innymi słowy, zatryumfowała linia wzrostowa biegnąca poprzez minima z połowy maja 2015, początku kwietnia 2016 czy połowy sierpnia 2016.
Faktem jest jednak, że linia ta była mocno testowana i pewnie w przyszłości nie będzie tak ważna. Dość przypomnieć, że podobna linia na euro-złotym, przez nas mierzona od ok. 21 – 22 września 2015, w ostatnich tygodniach po prostu pękła, zanikła, przestała osłabiać PLN.
I cóż: na dolar-złotym mamy dziś wieczorem ponad 3,96, w istocie było i ponad 3,97. Zaś na euro-złotym notujemy 4,23. Było już wyjście ponad 4,24. Zakładamy, że złoty może co najmniej korekcyjnie stracić trochę do euro, szczególnie jeśli euro odrobi część strat na eurodolarze. Zresztą, korelacja pomiędzy EUR/PLN i eurodolarem nigdy nie jest tak prosta jak w przypadku USD/PLN.
Fundamentalnie Polska nie ma się tak źle: zarzuty agencji ratingowych o to, że rząd eskaluje kryzys konstytucyjny etc. straciły rację bytu i rozpłynęły się, zaś Moody's podwyższyła nam ostatnio prognozę PKB. Odczyty bywają rozmaite, ale wiele z nich zaskakuje pozytywnie. Inna rzecz, że PLN generalnie odbija nastroje globalne.
Co do funta, to w tym tygodniu przez moment złoty był arcy-mocny względem brytyjskiej waluty. Notowano zejście do 4,8550 – ale orzeł szybko stracił. Wielka Brytania formalnie ogłosiła wszczęcie procedury rozwodowej z UE, niemniej na posiadaczy funtów nie padł chyba aż tak wielki strach. Może krótkotrwale, owszem – ale bez przesady. To, że wszystko zmierza ku Brexitowi, jest przecież jasne.