Czesi boją się polskiego rolnictwa
CTK cytuje słowa rzeczniczki KE, która powiedziała w piątek, że to, w jaki sposób jest kontrolowana żywność, która może zagrażać zdrowiu, zależy wyłącznie od władz Czech, ale podejmowane kroki musza być adekwatne i stosowane w oparciu o wstępną ocenę sytuacji.
Przywołując słowa rzeczniczki KE Anki Paduraru, która wypowiedziała się o czeskich kontrolach w kontekście deklaracji ministra spraw zagranicznych RP Jacka Czaputowicza o gotowości do porozumienia się z władzami w Pradze, CTK przypomniała, że już w styczniu Komisja miała zastrzeżenia do tego, jak Czesi wprowadzają w życie unijne przepisy dotyczące kontroli jakości żywności.
KE sugerowała, że Republika Czeska nieprawidłowo wykorzystywała przepisy dotyczące kontroli przy imporcie żywności. Wątpliwości Komisji budził fakt, że Praga domagała się informacji o pochodzeniu spodziewanych dostaw produktów żywnościowych na 24 godziny przed planowanym dostarczeniem. Była zdania, że kontrole importerów powinny dokonywać się jedynie w uzasadnionych przypadkach, a nie w sposób systemowy i stały.
Od czwartku te zasady obowiązują wszystkich importerów wołowiny z Polski. Rzecznik ministra rolnictwa Vojtiech Bily utrzymuje jednak, że wprowadzone kontrole mięsa z Polski, nie mają charakteru dyskryminującego, a ich celem nie jest doprowadzenie do ogłoszenia zakazu handlu polskim mięsem.
Także z Polski, ponieważ swobodny przepływ towarów jest jednym z podstawowych filarów funkcjonowania UE - doprecyzował rzecznik i dodał, że kontrole, jakości mięsa wołowego z Polski są niezbędne i adekwatne do powagi sytuacji.
Nadzwyczajne środki związane z dostawami wołowiny z Polski zaczęły obowiązywać w Republice Czeskiej w czwartek, po tym jak w transporcie 700 kg mięsa z Polski znaleziono bakterie salmonelli. Ich wprowadzenie media zaczęły określać mianem polsko-czeskiej wojny handlowej.
Zdaniem eksperta od rolnictwa i wsi, Frantiszka Havlata, wojna handlowa została nieszczęśliwie sprowokowana przez czeska stronę. W opinii Havlata czeska reakcja jest nieadekwatna, „przynajmniej jak na warunki, które powinny obowiązywać między krajami Grupy Wyszehradzkiej”.
Ekspert uważa, że obecna sytuacja wynika ze strachu przed polskim mięsem.
Gdyby czescy politycy dbali o swój rynek przemysłu spożywczego tak, jak robili to Polacy, to nie mielibyśmy dziś żadnych problemów - zaznaczył. - Niestety, czescy politycy zaprzedali nas Unii; chodziło o utrzymanie wielkich właścicieli i o wielką produkcję rolną. W efekcie politycy boją się polskiego rolnictwa, bo nie umieli w odpowiednim momencie zadbać o interesy czeskiej wsi - dodał.
Ekspert podkreślił też, że jednym z aspektów problemu związanego z wołowiną z Polski jest kwestia ceny. Większość firm z Czech kupuje polską wołowinę, bo jest tania. Nikt nie chce drogiego mięsa. Resort rolnictwa powinien określić, kto odbiera polskie mięso i sprawdzić czy to przypadkiem nie ci odbiorcy w Czechach próbują oszukiwać konsumentów - zasugerował.
Ekspert podkreślił też, że w sprawdzaniu mięsa z Polski nie ma w sumie nic złego. Salmonella, która została znaleziona w polskiej wołowinie, jego zdaniem, została tam wprowadzona przez kontakt z czynnikiem ludzkim.
Powinniśmy sobie raczej postawić pytanie, na jakim etapie do tego doszło - mówił.
Havlat podkreślił też, że ma pełne zaufanie do czeskiej inspekcji weterynaryjnej. Jej pracownicy „są jednymi z najlepszych w całej Unii Europejskiej” - powiedział. Dodał przy tym: „będę bronić swego stanowiska, ale będę też podkreślać, że nie dowierzam kierownictwu czeskiego resortu rolnictwa”.
W Polsce rocznie produkuje się 560 tys. ton wołowiny, z czego 85 proc. trafia na eksport - pisze CTK. Do Republiki Czeskiej sprowadza się mięso za 29 mln euro. Polska po Niemczech jest drugim największym eksporterem produktów spożywczych do Czech.
PAP, MS