Informacje

Prof. dr hab. Jerzy Żyżyński, Uniwersytet Warszawski / autor: Andrzej Wiktor
Prof. dr hab. Jerzy Żyżyński, Uniwersytet Warszawski / autor: Andrzej Wiktor

TYLKO U NAS

Nowego ładu rzeczywiście potrzeba

Gazeta Bankowa

Gazeta Bankowa

Najstarszy magazyn ekonomiczny w Polsce.

  • Opublikowano: 4 listopada 2022, 14:00

  • Powiększ tekst

Zadaniem kompasu jest pokazanie kierunku. Dzisiejszy czas to czas szczególny, osobliwy. Tę jego szczególność wyznaczyła pandemia i jej gospodarcze skutki, a w ostatnich miesiącach wojna w Ukrainie i wynikające z niej gospodarcze zawirowania nie tylko w Polsce, lecz i na całym świecie – rozpoczyna swój tekst na łamach rocznika „Polski Kompas 2022” prof. dr hab. Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Polityki Pieniężnej kadencji 2016-2022

Nasze rozumienie świata wyznacza język, jakim się posługujemy. Znane jest nastawienie Chińczyków do kryzysu: w ich języku słowo to składa się z dwóch sylab i reprezentowane jest przez dwa znaki pisma chińskiego: jeden oznacza niebezpieczeństwo, zagrożenie, drugi wejście na nową drogę, szansę rozwoju. To słowo, którego my używamy do oznaczenia tego osobliwego stanu, właściwie też niesie taki układ znaczeń: składa się z dwóch sylab: kry-, która dźwięczy w takich słowach jak kryminał, kra, czy krzyż – symbol okrutnej śmierci, oraz -zys, kojarzącej się z korzyścią, zarobkiem, możliwościami realizacji swoich potrzeb i pragnień, które daje nam zysk.

Medycy mówią, że kryzys w chorobie oznacza przełom, moment, po którym następują poprawa i wyzdrowienie. I taki odnawiający sens kryzysu dostrzegli już ekonomiści zaliczani do klasyki, zwłaszcza szkoła austriacka i należący do niej Joseph Schumpeter z jego koncepcją twórczej destrukcji, tkwiącej głęboko w naturze kapitalizmu siły, dzięki której system ten ma zdolność do nieustannego odradzania się i rozwoju. Kryzys ma zapoczątkować pozytywne, odnawiające i wzmacniające zmiany.

Wielu sympatyków znajduje wszak postulat zmian szybkich. To odwieczne pragnienie części społeczeństwa, zwłaszcza młodych, pełnych energii i optymizmu, a widzących wady tego, co aktualnie istnieje. Jednak, jak uczy historia, parcie do rewolucyjnych zmian prowadzi zwykle do ogromu ludzkich nieszczęść. Świat nie potrzebuje rewolucji, lecz stabilnego rozwoju, korygowanego przemyślanymi interwencjami rządów dbających o pomyślność podlegających ich władzy społeczeństw. Świat potrzebuje Ładu, ale nowego w tym sensie, że wprowadzającego może nie tyle nowe, ile poszerzone spojrzenie na cele funkcjonowania gospodarki i polityki. Zamiast bezwzględnego dążenia do wypracowania zysku do podziału dla akcjonariuszy jako podstawowego celu funkcjonowania korporacji – powinien uwzględniać szerokie i wielowymiarowe skutki dla społeczeństwa i środowiska naturalnego i ponosić związane z tym koszty; inwestować odpowiedzialnie społecznie i mając na uwadze stan planety; wykorzystać dla wspólnego dobra potencjał, jaki niesie z sobą to, co nazywamy czwartą rewolucją przemysłową – nad tym ostatnio debatowano w Davos… w każdym razie w jego części jawnej, oficjalnej.

Potrzebujemy mocnej bazy kapitałowej

Rodzi się pytanie, czy ten kryzys mógłby być takim impulsem pobudzającym rozwój naszej Ojczyzny. Potrzebę realizacji czegoś, co można by nazwać „Nowym Ładem”, dostrzegliśmy już kilka lat temu. Ale nie wszystko się udało, praktyka pokazała, że nadzwyczaj trafne jest stare porzekadło, wedle którego pośpiech jest, owszem, dobry, ale przy łapaniu pcheł, zaś skuteczne zmiany reguł funkcjonowania gospodarki wymagają długo przygotowywanych, przemyślanych działań, debaty, włączenia w te prace wstępne społeczeństwa i powszechnej akceptacji oraz świadomości korzyści i kosztów, a przede wszystkim pracy rzeczywistych fachowców, a nie takich, którzy za fachowców sami się uważają, a tak naprawdę nimi nie są.

Nieustająco można powtarzać, że to, czego Polska potrzebuje od lat, to skuteczna realizacja przebudowy strukturalnej, która by doprowadziła do zniwelowania strukturalnych zaszłości polityki gospodarczej realizowanej przez pierwsze ćwierćwiecze transformacji ustrojowej. Najważniejszą taką zaszłością jest bieda Polaków. Bieda ma dwa oblicza: niskich dochodów i niedoboru zasobów finansowych. To drugie wynika z niskiej relacji zasobu pieniądza M3 do PKB. W 2019 r. wynosiła 68 proc. (mniej więcej tyle, ile w 2016), ale w 2020 r. wzrosła do 78 proc., aby w 2021 r., nieco się zmniejszyć, do 76 proc. Nieco zatem wzrosła, ale to wciąż bardzo mało – co dowodzi, że to nie nadmiar pieniądza jest przyczyną obecnej inflacji. W europejskich krajach rozwiniętych relacja ta sięgała stu kilkudziesięciu procent, w Chinach nawet ponad 200 proc., a przecież zasób pieniądza to pieniądz w obiegu plus depozyty zgromadzone w bankach, stanowiące swoistą bazę kapitałową gospodarki. Współczesna gospodarka potrzebuje silnego zasobu zakumulowanego zasobu oszczędności, pojemnej bazy kapitałowej. U zarania transformacji błędna polityka pozbawiła nas szansy utworzenia takiej bazy już na starcie w „nowy ustrój”, było to jak hodowanie roślin bez nawozów albo zwierząt bez witamin, a teraz inflacja, jaką wywołały kryzys pandemiczny i wojna w Ukrainie, spowoduje zmniejszenie realnej wartości zakumulowanych i trzymanych na rachunkach bieżących oszczędności Polaków – co pogłębi ten negatywny stan strukturalny. Na marginesie można zauważyć, że niżej podpisany w swej pracy habilitacyjnej („Pieniądz a transformacja gospodarki”, Wydawnictwo UW, 1997) udowodnił, że w warunkach wysokiej inflacji kapitał pieniężny (zarówno deponentów, jak i kredytobiorców) powinien być waloryzowany stopą inflacji, ale na razie stosowane w praktyce prawo i procedury bankowe nie dostarczają narzędzi do ewentualnej realizacji takiego postulatu. Wzrost zasobu oszczędności to zadanie na lata i nie jest to tylko kwestia zbudowania mocniejszego systemu finansowego, z trwałą zdolnością do stabilnego finansowania rozwoju gospodarczego, ale jest to też sprawa indywidualnego bezpieczeństwa finansowego rodzin, i indywidualnych osób, a także firm, zwłaszcza małych i średnich, bo te większe są zwykle wyposażone w jakieś formy finansowego zabezpieczenia.

Niskie dochody są konsekwencją realizacji neoliberalnego modelu funkcjonowania gospodarki z jej postulatem minimalizacji wszystkich kosztów, w tym kosztów pracy, oraz z gruntu błędnej koncepcji prywatyzacji. Efektem jest to, że wskaźnik udziału kosztów związanych z zatrudnieniem w PKB, mówiący, jaka część PKB pokrywa koszty pracy, w 2020 r. osiągnął co prawda wartość 39,7 proc., wobec 37,1 proc. w 2015 r., sukcesywnie rośnie (w 2005 było to 36,8 proc.) – ale w krajach rozwiniętych jest na poziomie ok. 50 proc. – najwięcej w Szwajcarii: 58,8 proc., w Niemczech: 54,9 (przez całe lata przodowały Szwajcaria, gdzie wskaźnik ten nawet przekraczał 60 proc., USA i Niemcy). Jak więc widzimy, Polacy jako pracownicy dostają małą część tego, co wytwarzają – a jednocześnie w bilansie płatniczym saldo ujemne dochodów pierwotnych (są to wynagrodzenia oraz dochody z inwestycji) w 2021 r. doszło do 120 mld zł (174 mld wypłynęło, 54 mld wpłynęło do kraju), tracimy zatem znaczną część wytworzonego PKB, zmniejszając wartość tego, co możemy między siebie podzielić (PNB).

Kryzys pandemiczny i związane z nim zaburzenia gospodarcze, lockdowny, wzrost kosztów zaopatrzeniowych, zwłaszcza z krajów azjatyckich (nawet dwu- i trzykrotny) oraz gospodarcze skutki wojny na wschodzie stworzyły szczególnie trudne warunki gospodarcze. Zmiany strukturalne wydają się praktycznie niemożliwe. Muszą one przecież oznaczać, że wzmocnione zostają strumienie środków w pewnych kierunkach, w innych względnie osłabione – co nie oznacza, że zmniejszające się nominalnie ani realnie.

Nie pieniądz stanowi o bogactwie, lecz wytworzone dobra i usługi

Warto jednak zawsze mieć – jak to się mówi „z tyłu głowy” – że naszym wspólnym bogactwem, którym się dzielimy, jest to, co wytwarzamy – dobra i usługi powstające w wyniku ludzkiej pracy; najważniejsze jest, by nie zmniejszała się, lecz powiększała realna ilość i wartość tego, co wytwarzamy, czyli by gospodarka rosła. Realizujemy to za pomocą różnych narzędzi, czyli przy określonym wyposażeniu technicznym, które musi kosztować, a więc muszą być dokonywane określone inwestycje. Źródłem dobrobytu jest zatem praca, zatem bogate są te społeczeństwa, których członkowie pozyskują dochody dzięki pracy. „Brakuje ci pieniędzy, więc zakasaj rękawy, wytęż głowę i zaoferuj coś społeczeństwu, coś, za co ktoś zapłaci, albo znajdź jakieś zatrudnienie” – takie nastawienie powinno być kultywowane i wpajane już od przedszkola; jeśli kraj ma budować dla siebie perspektywę rozwoju na długie lata, na pokolenia, to trzeba dzieci wychowywać do społeczeństwa tworzącego (celowo nie używam słowa „twórczego”, bo to spłycałoby problem) – tę kwestię zaniedbano, brakowało w ogóle spójnej i kompleksowej koncepcji wychowywania do życia w społeczeństwie złożonym z ludzi o innej niż ukształtowana w socjalizmie mentalności. Jak widzimy z obserwacji, taka zmiana mentalności przydałaby się też części świata polityki.

Jednak w dzisiejszym świecie, gdy ludzka praca jest wypierana przez automatyzację, robotyzację, nowoczesne technologie, masową zautomatyzowaną produkcję i tanie dostawy z Azji, ta piękna ekonomiczna klasyczna, ale idealistyczna zasada ulega nieuchronnej, jak się wydaje, erozji. Pracy tworzącej realne dobra jest coraz mniej, lista ofert, jakie ma do dyspozycji chcący podjąć pracę, kurczy się, rozszerza się aktywność ludzi w sferze usług, wynajdywane są wciąż nowe usługi, a jednocześnie rośnie rola innych mechanizmów rozdysponowania siły nabywczej niż poprzez pracę, w tym pomocy socjalnej państwa. To prowadzi do destrukcji samego stosunku do pracy. W niektórych dziedzinach gospodarki (np. obecnie w usługach turystycznych, na wsi) brakuje ludzi do pracy, choć jest dość, a nawet przybywa zdolnych do jej wykonywania.

Funkcjonowanie gospodarki jest oparte na procesie, którego mechanizm jest w swych podstawach bardzo prosty: gdy ktoś płaci za nabycie wytworzonego dobra, wydaje część swego dochodu, a wtedy dochód uzyskuje ktoś inny; ten znowu wydaje i tworzy dochód następnego; i tak, w swoistej sieci, jak w gąszczu rozrastających się drzew (każdy wydatek jest początkiem grafu zwanego dendrytem), krąży pieniądz, który staje się w ten sposób narzędziem podziału wytworzonego bogactwa.

To nie ten cyrkulujący pieniądz jest bogactwem, lecz wytworzone dobra i usługi, to, co swą pracą jedni oferują drugim; w dobrze funkcjonującej gospodarce ludzie wytwarzają, zarabiają na wytwarzaniu i wydają zarobione pieniądze, by nabyć to, co zostało wytworzone przez innych, dzięki wydatkom ci inni zarabiają; a pieniądz to tylko narzędzie podziału, rozdysponowania tego realnego bogactwa, jakie pracą wytwarzamy. Trzeba podkreślić: pieniądz sam w sobie nie ma wartości, jest tylko instrumentem podziału – i tak jest dobrze.

Jednym z elementów tego podziału jest ta część, którą przekazujemy na cele wspólne, publiczne, pro publico bono. Najpierw do sfery publicznej musi przepłynąć pieniądz, czyli część dochodów, a dzięki temu ci, którzy pozyskali te dochody, otrzymują prawo do nabycia części wytworzonego realnego bogactwa – niżej podpisany proponuje zatem definiować pieniądz jako „prawo do nabywania dóbr i usług”. Te przekazane pieniądze to podatki – swoisty węzeł gordyjski splątanych: politycznych celów i politycznych obaw, ale też demagogii i nieprzebranych pokładów ignorancji oraz arogancji tych, którym się wydaje, że wszystko wiedzą najlepiej, a faktycznie niewiele rozumieją. Nie wszyscy uświadamiają sobie, że w sensie treści ekonomicznej wszystkie są podatkami dochodowymi, z tym, że jedne bezpośrednimi (PIT, CIT), inne pośrednimi (VAT, akcyzy, podatki majątkowe) – wszystkie mają na celu dystrybucję dochodów obywateli i podmiotów gospodarczych, dlatego najlepiej, gdy odniesione są do dochodów, kategorii strumieniowej, a nie do jakichś kategorii zasobowych, majątkowych, których wartość jest często nieokreślona, bo zależy od efemerycznego rynku. Podatki są ceną, jaką płacimy za to, że część obywateli przy pomocy swoich narzędzi pracy (instytucje publiczne, ogólnie – państwo) dostarczają nam dóbr publicznych.

Niskie podatki to niska cena państwa

I niestety słabe jest w społeczeństwie uświadomienie sobie, że z ceną płaconą za te dobra publiczne jest jak ze wszystkimi produktami i usługami: niska cena to nieuchronnie niska jakość. Niskie podatki to niska cena państwa. Ale jednocześnie na poziomie mikro, płatnika, podatki to zawsze ubytek siły nabywczej, zatem podatek jest jednak swego rodzaju hamulcem redukującym przepływ w fragmencie tej sieci cyrkulującego pieniądza. Temu „przycięciu” jednego z jej konarów towarzyszy jednak powstanie rozrastającej się gałęzi w innym miejscu, bo przecież choć dochody państwa są uszczupleniem dochodów tych, którzy podatki płacą, to wydatki państwa kreują nowe dochody.

Można zatem powiedzieć, że państwo społeczeństwu jako całości nic nie zabiera, ono tylko dokonuje redystrybucji części środków cyrkulujących w gospodarce, ale ich suma się nie zmienia. Ale przecież taką redystrybucją jest jednak każdy wydatek: jak było wyżej wspomniane, wydając pieniądze, tworzymy dochody innych ludzi – i podobnie jest z podatkami: płacąc podatki tworzymy dochody tych, którzy funkcjonują w sferze wytwarzania dóbr publicznych. I jeśli chcemy, by dobrze pracowali i byli zadowoleni z naszego państwa, musimy im uczciwie zapłacić – czy nie warto by było, aby w świadomości społecznej ugruntowała się ta oczywista prawda?

Jednym z przykładów strukturalnych błędów, jakie trzeba by wreszcie naprawić, jest finansowanie systemu ochrony zdrowia W świadomości społecznej – i to zarówno u tzw. szerokich mas, jak i elit politycznych – brakuje zrozumienia dla zasady ekonomicznej, którą gotów byłbym określić jako podstawową, że jeżeli chcemy, by coś dobrze funkcjonowało, to musimy za to zapłacić, musimy to na odpowiednim poziomie sfinansować. Nasza składka zdrowotna jest potrącana wyłącznie z dochodów pracowników i jest sporym obciążeniem (9 proc., teraz nieodejmowane z podatku dochodowego), natomiast pracodawcy nie dokładają się do tej składki. Warto przypomnieć – i to powinno być szerzej uświadamiane – że w krajach naszego regionu składka wynosi kilkanaście procent i np. w Niemczech wynosi 14,6 proc., z czego połowę płacą pracodawcy, co obciąża ich koszty, ale za to część płacona z dochodów pracowników jest o 1,7 pp niższa niż w Polsce. Efektem jest oczywiście niższy poziom ogólnych kosztów pracy – i makroekonomicznie kosztów związanych z zatrudnieniem w relacji do PKB. Nic zatem dziwnego, że według Eurostatu w 2020 r. Polska przeznaczyła na zdrowie w relacji do PKB najmniej środków.

Ale warto zauważyć, że system ochrony zdrowia na całym świecie boryka się z gigantycznymi problemami wynikającymi z wadliwych rozwiązań systemowych, które spowodowały, że leczący są zainteresowani bardziej leczeniem niż wyleczeniem pacjentów – a dotyczy to zarówno systemu opieki lekarskiej, jak i przemysłu farmaceutycznego. Jest to konsekwencja nastawienia na zysk, swoiście rozumianą rentowność; i stanowi podstawową – choć nie jedyną – przyczynę wysokiego ogólnego kosztu funkcjonowania systemu. Najbardziej urynkowiona amerykańska ochrona zdrowia pochłania w relacji do PKB najwięcej na świecie – w 2020 r. było to 18,8 proc.; w Europie najwięcej wydają Niemcy (12,8 proc.) – a Polska 6,5 proc.; Czechy, gdzie składka wynosi 13,7 proc. wynagrodzenia pracownika i jest dzielona 1/3 pracownik, 2/3 pracodawca – było to 9,2 proc.

Oczywiście jeśli nie są ponoszone pewne koszty na rzecz dobra publicznego, to niższe są koszty wytwarzania dóbr, lepsza jest – jak to się szumnie mówi – pozycja konkurencyjna polskiego przemysłu, produkujemy taniej te elementy, którymi włączamy się w cykle wytwarzania nowoczesnych produktów, jakie dostarczają koncerny.

Brutalnym tego efektem jest to, co lapidarnie można wyrazić w ten sposób: „Jeśli mamy tanio produkować, to nieuchronnie musimy być biedni. Koncerny zawsze do krajów biedniejszych przenoszą podstawową produkcję, ale u siebie, a w każdym razie pod swoją kontrolą, zachowują te elementy procesu wytwarzania, które dają wyższą wartość dodaną – a wartość dodana to przecież, z grubsza biorąc, zyski i płace. Nasza aktywność skupia się na nisko płatnych pracach w ramach cykli wytwarzania i jeszcze na dodatek zaniżamy płatności na rzecz ważnych elementów dobra wspólnego – to nie tylko ochrona zdrowia. I w ten sposób wpadamy w pułapkę – średnio – niskich dochodów, słabego systemu finansowego i niedofinansowanej sfery publicznej.

Konsekwencją tego jest też niedofinansowanie nauki i niska naukowa efektywność szkolnictwa wyższego. Nauka to – można metaforycznie określić – uzbrojenie przemysłu, bo wszystkie cykle wytwarzania nowoczesnych produktów, na których kraje budują swoją pozycję gospodarczą, zaczynają się od badań i rozwoju, prac studyjnych i projektowych – a to są działalności, gdzie dochody i zarobki są wysokie, wysokie są też nakłady na sprzęt badawczy – i w efekcie średni poziom kosztów związanych z zatrudnieniem jest wyższy niż w Polsce. Na uzbrojenie przemysłu trzeba przeznaczyć co najmniej 3 proc. PKB, czyli dwa razy więcej niż obecnie.

Gdy przyjrzymy się, jak to jest w innych krajach, jak było w historii, to znajdujemy potwierdzenie ogólnej zasady, że sukces osiągają kraje, w których wysoka jest jakość usług publicznych, i silne są państwa, w których do sfery publicznej dostarczane są środki na odpowiednim poziomie i w których nakłady na badania i rozwój są wysokie. Niedofinansowanie nauki i niski poziom płac w szkolnictwie wyższym (i w ogóle w szkolnictwie) jest jednym z najpoważniejszych problemów strukturalnych, który ciąży na naszym rozwoju i szansach na tak upragnione „doścignięcie Zachodu”.

Co zatem powinien nam pokazywać kompas wskazujący kierunek marszu? Powinniśmy przypomnieć sobie o głoszonej już repolonizacji przemysłu i wyciągnąć wnioski z tej oczywistości, że nie będzie sukcesu bez poprawy finansowania sfery odpowiedzialności państwa, do której to odpowiedzialności powinniśmy zaliczyć ochronę zdrowia oraz naukę i szkolnictwo. Bez tego – Ładu nie będzie.

Prof. dr hab. Jerzy Żyżyński Uniwersytet Warszawski

Tekst został opublikowany w elektronicznym wydaniu „Polskiego Kompasu 2022” dostępnym bezpłatnie do pobrania na stronie www.gb.pl a także w aplikacji „Gazety Bankowej” na urządzenia mobilne

»» Pobierz teraz bezpłatnie PDF „Polskiego Kompasu 2022”:

GB.PL - KLIKNIJ TUTAJ

Okładka rocznika Polski Kompas 2022 / autor: Fratria
Okładka rocznika Polski Kompas 2022 / autor: Fratria

GOOGLE PLAY - KLIKNIJ TUTAJ

APPLE APP STORE - KLIKNIJ TUTAJ

Polecamy i zachęcamy do lektury tego wyjątkowego rocznika

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych