Debata Wyborcza: "Wszyscy na jednego czyli banda rudego"
Dla tych, którzy nie mieli tej przyjemności obejrzenia debaty wyborczej w TVP, subiektywny, ale sumienny skrót. Znowu, podobnie jak przy ostatnich wyborach prezydenckich, trudno mówić o debacie, kiedy przyjęto formułę teleturnieju. Owszem, tak łatwiej jest skupić się na programie wyborczym, nie osobistych wycieczkach, jednak większość reprezentantów ugrupowań politycznych nie potraktowała tej możliwości dość serio. A ten, który mógł najwięcej wygrać, najwięcej przegrał
Patrząc z czysto wizerunkowego punktu widzenia, była to seria utraconych okazji do zapunktowania u opinii publicznej, utraconych zwłaszcza przez przedstawicieli frakcji rzucających obecnie rządzącym rękawicę. Pierwsza wypowiedź Donalda Tuska z pewnością przejdzie do historii i będzie wykorzystywana aż do zgrania, ponieważ ewidentnie stres wziął górę, Donald Tusk chciał błysnąć, ale mu nie wyszło. Wyszło za to jego zacietrzewienie wobec Jarosława Kaczyńskiego. Przypomniały się najgorsze chwile przed katastrofą smoleńską, gdy głównym zmartwieniem rządu PO, w tym Donalda Tuska oraz Radosława Sikorskiego, było jak storpedować wszelkie dyplomatyczne i organizacyjne wysiłki śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz jego ekipy. Te szczeniackie złośliwości i zaczepki w dużej mierze bezpośrednio doprowadziły do tragedii smoleńskiej. Jak widać w Donaldzie Tusku ta wrogość siedzi do dziś, skutecznie uniemożliwiając mu nawet udzielenie jakkolwiek merytorycznej odpowiedzi w kwestii dla Polaków tak fundamentalnej jak pierwsze pytanie o migrację. Zanim zaczął realnie odpowiadać, czas mu się skończył. Teraz następuje medialna próba przykrycia tego blamażu.
CZYTAJ TEŻ: „Polska nie na sprzedaż” vs „nie będę słuchał takich jak premier Morawiecki”. Debata wyborcza w TVP
W chwili pisania tego tekstu pojawiają się już w polskich mediach, ale z zagranicznym kapitałem, artykuły o tym, czego ta debata, ani pytania do jej uczestników nie dotyczyły, za to podbijane są wątki, które służyły do ataków na ekipę obecnie rządzącą. Np. Donald Tusk uciekł od pytania o inflację i walkę z bezrobociem z oczywistych względów – to pole minowe dla Tuska, blamaż i powód do wstydu PO. Zamiast merytorycznej odpowiedzi, zaatakował obecnego premiera wątkiem tak naprawdę ze sfery quasi-prywatnej. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chwilę potem, na jednym z portali dość szybko pojawił się obszerny artykuł o tym jak to np. premier Mateusz Morawiecki, idąc tropem teleturniej vs debata, pytania o nieruchomości nie wziął na siebie. Na tym samym portalu nie przeczytamy jednak nic o tym, dlaczego Donald Tusk nie wziął na siebie tak naprawdę poważnych pytań dotyczących programu politycznego i tego, co Polakom chce zaserwować po wyborach, gdyby wygrała je jego partia. To może być sygnał jak po wyborach ewentualnie wygranych przez PO/KO może wyglądać prowadzenie polityki, czyli indolencja w decyzjach przyszłościowych na rzecz walki z przeszłością. Wydaje się, że media sprzyjające PO też zdają sobie z tego sprawę. To też dużo mówi.
Późniejsza debata, a raczej próby odpowiedzi na pytania, znów wyglądały czasem kuriozalnie, ponieważ nie dość, że merytorycznie pewnych rzeczy potencjalni wyborcy po odpowiedziach swoich wybrańców mogliby się nie spodziewać, tak często próby dorzucenia rzeczy „od siebie”, wychodzących poza obszar zadanego pytania sprawiały, że chwilami całość wyglądała jak zawody w biegu dla ludzi pozbawionych poczucia kierunku.
Bo jak inaczej odbierać Szymona Hołownię mówiącego, że nikt nie zmusi Polski do narzucania przyjęcia nowych imigrantów? Co na to jego wyborcy? Jak bez zaskoczenia przyjąć drwiny przedstawiciela bezpartyjnych samorządowców z polityków PO ganiających przy granicy z niebieską reklamówką, zamiast skupienia się na prawdziwej robocie? Albo Joanna Scheuring-Wielgus zapowiadająca, że będzie badać linie papilarne imigrantom?
Co brzmiało niewiarygodnie?
Niewiarygodnie brzmiał też Donald Tusk, mówiący, że gdyby to PO rządziła, to 800 plus mogło być już w czerwcu – tzn. ta część być może i była wiarygodna, ponieważ PO od dawna wiarygodne ekonomicznie nie jest. Gdyby tak faktycznie zrobiono, dziś nie mielibyśmy jednocyfrowej inflacji, a nadal rozpędzającą się inflację. Ale o tym żaden z doradców ekonomicznych PO głośno nie powie. Zresztą, po uważniejszym śledzeniu wypowiedzi medialnych ludzi doradzających w kwestiach gospodarczych PO, a także samych polityków tej frakcji, śmiem powątpiewać, czy w ogóle wiedzą jak to działa.
Albo choćby Szymon Hołownia zapowiadający, ze jeśli nie dostaniesz się do lekarza przez 60 dni, państwo zwróci koszty wizyty prywatnej – kapitalne rozwiązanie problemu kolejek w służbie zdrowia, zupełnie jakby w sektorze prywatnym już nie było tego samego problemu, tylko w mniejszej skali i zupełnie jakby możliwe było gaszenie pożaru benzyną i zupełnie jakby benzyna rosła za darmo na drzewach sadów należących do Orlenu. Pomieszanie z poplątaniem. O kosztach tak wspaniałych pomysłów, jakie musieliby ponieść sami zainteresowani w większych podatkach ni słowa.
Niewiarygodnie w tym miejscu brzmiał też Krzysztof Maj, mówiący, że młodzi ludzie są zaniepokojeni o swoją emeryturę, a jednocześnie, że młodzi przedsiębiorcy chcą mieć wybór i chcą mieć dobrowolność odnośnie składek, bo mówią, że są zaradni. Tak, każdy tak mówi jak jest młody, a potem jednak potrzeby aktualne okazują się silniejsze. Wystarczy przykład artystów, którzy na emeryturze lamentują, że tej emerytury w zasadzie mają tyle, co nic. Praktyka życiowa pokazuje, że to jeden z tych obszarów, w którym jednak lepiej zdać się na państwo i odkładać pieniądze przez stałe składki.
Albo Joanna Scheuring-Wielgus mówiąca, że Lewica zagwarantuje, że dwa razy do roku renty i emerytury będą waloryzowane. Zupełnie jakby Polacy nie pamiętali już tuskowej waloryzacji o, słownie, dwa złote.
Co brzmiało wiarygodnie?
Wiarygodnie brzmiał premier Mateusz Morawiecki, deklarujący „My obronimy Polaków przed gwałtami i podpalonymi autami jak w Paryżu i Sztokoholmie”. Wiarygodnie brzmiały fakty – rząd PO podwyższył wiek emerytalny, rząd PiS obniżył. Wiarygodnie brzmiały wątpliwości co do postawy PO wobec przymusowej relokacji, wystawienia połowy Polski na stratę, w razie najazdu Rosji i wszelkie rzeczy związane z różnicami w zarządzaniu polską gospodarką między PO a PiS, w tym słowa premiera „Tusk miała serce z kamienia kiedy rządził. Myśmy te 260 mld od mafii VAT zdobyli i oddaliśmy je waszym dzieciom. Ich polityka społeczna to było mniej niż zero”. Wiarygodnie też brzmiał mówiąc: „Boli Tuska to, że ja zostawiłem wielkie pieniądze dla polski, a on zostawił Polskę dla wielkich pieniędzy”.
Wiarygodnie brzmiał Krzysztof Bosak mówiący, że Polska potrzebuje uczciwej debaty na temat tego, skąd wezmą się pieniądze na wyższe emerytury. Natomiast w dalszej części „Pragnę rozwiać obawy, Konfederacja nie jest zwolennikiem podniesienia wieku emerytalnego” już niekoniecznie.
Wiarygodnie brzmiała też Joanna Scheuring-Wielgus zapowiadająca, że jej frakcja chce wybudować 300 mieszkań dla potrzebujących. Zapewne się pomyliła, ale tak, 300 mieszkań to jest coś w zasięgu możliwości po ew. przejęciu władzy przez Lewicę, zwłaszcza po tym jak drastycznie wzrosłyby koszty pracy, jak to z lewicą bywa.
I znów, słusznie premier Mateusz Morawiecki rzucił „wszyscy na jednego, banda rudego”. Tak to wyglądało, ale też takie wilcze prawo, gdy walczy się o przejęcie przywództwa. Co jednak być może zaskakujące, to fakt, że w tym teleturnieju to obecny premier okazał się zwycięzcą, któremu nie dała rady cała „banda”. Na drugim miejscu stanął… Krzysztof Maj jako stoik i udzielający wyjątkowo odpowiedzi trzymających się w ramach zarówno pola zawartego w pytaniu jak i taktu. Pozostali wypadli jednak dość blado. A ten, który mógł tu najwięcej wygrać, czyli Donald Tusk, wydaje się najwięcej przegrał.
Maksymilian Wysocki