Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Głos na poniedziałek, czyli subiektywne podsumowanie weekendu

Krystyna Szurowska

Krystyna Szurowska

ekonomistka i publicystka

  • Opublikowano: 27 stycznia 2014, 09:35

  • 8
  • Powiększ tekst

NFZ traktowany jest jak nasz narodowy “ubezpieczyciel”, który z faktycznym znaczeniem słowa ubezpieczyciel nie ma nic wspólnego. Ani jeden punkt się nie zgadza. Kolejki do specjalistów, łapówki za zabiegi, czy też chore przepisy dotyczące pobytu chorego w szpitalu, a w konsekwencji wiele niepotrzebnych śmierci (min. tych, o których głośno ostatnio) nie są spowodowane złym zarządzaniem, a systemem, który nie ma prawa działać.

Nie ma sensu po kolei wymieniać, co w działaniu NFZ jest złego, dlatego przybiorę inną konwencję. Proszę przyjąć, że wszystko, co dzieje się w tej zdrowotnej komunie jest zwyczajnie beznadziejne. Wszystkie elementy systemu, wszystkie jego założenia są fatalne i z powodu istnienia grawitacji, atmosfery, ewolucji, czy też prostej matematyki nie mogą działać. Ja tymczasem napiszę mało romantyczną wizję, jak system państwowej ochrony zdrowia działać powinien.

System opieki zdrowotnej najlepiej działałby, gdyby państwo dało nam święty spokój, a rynek zacząłby działać swoimi prawami, a więc chcąc utrzymać kolektywny charakter opieki medycznej przy jednoczesnej efektywności (a przynajmniej nie bankrutując), należy ten wolny rynek poudawać. W takim papugowaniu kapitalizmu od lat najlepsi są Niemcy, dlatego też przy takiej okazji warto spojrzeć na ich rozwiązania, dodając coś od siebie. Należy zacząć od rozdziału wszystkich podmiotów od siebie – szpitale powinny znaleźć się w rękach prywatnych, specjaliści powinni mieć swoje gabinety, które na koszt własny wyposażają, reklamują, zatrudniają pracowników etc., podobnie sanatoria i przychodnie. Powinny być to prywatne podmioty, z właścicielem, kapitałem, nastawione na zysk, bowiem tylko wtedy jakość ich usług będzie wysoka i nie będzie problemu z brakiem dostępu do sprzętów specjalistycznych. Tak więc –niestety, ale tak, szpitale muszą zostać sprywatyzowane i jest to nieuniknione, bowiem enefzetowski system planowania centralnego nie ma racji bytu na dłuższą metę. Jednak wcześniej musi zostać zmieniony system finansowania.

W normalnych warunkach ubezpieczenie zdrowotne działa następująco: firma zajmująca się ubezpieczaniem wylicza nam stawkę, jaką będziemy im płacić w zamian za ochronę zdrowia, jeśli nam owa stawka odpowiada podpisujemy umowę, jeśli nie, szukamy tańszego dostawcy. Chcąc skorzystać z usług lekarza specjalisty umawiamy się do niego na wizytę, który to lekarz specjalista wystawia nam rachunek, który my następnie zanosimy do naszego ubezpieczyciela, który reguluje płatność. Oczywiście w praktyce wygląda to znacznie prościej – lekarz wystawia rachunek od razu naszemu ubezpieczycielowi, my nie musimy się o to martwić. Podobnie robi szpital, sanatorium, czy też inny podmiot, którego świadczenia wchodzą w zakres naszego ubezpieczenia. Dzięki temu istnieje konkurencja, nie ma kilkuletnich kolejek, przez co nie musimy uciekać się do łapówek lub dodatkowo, w sektorze poza ubezpieczeniowym (w obecnej sytuacji prywatnym) płacić za usługi, teoretycznie objęte polisą.

Ubezpieczenia zdrowotne tudzież kasy chorych mogłyby być nawet i państwowe, gdyby było ich wiele i istniała między nimi konkurencja. Ciężko jednak skonstruować takie warunki, aby podmioty nienastawione na zysk (państwowe) konkurowały ze sobą, dlatego jestem zwolennikiem, aby ubezpieczyciele zdrowotni byli zupełnie prywatnymi podmiotami. Objęci przymusem „darmowego” ubezpieczania bezrobotnych, niedołężnych, emerytów, rencistów etc., co oczywiście uwzględnialiby przy wyliczeniach naszych składek. Spełnia założenie „umowy społecznej” (wiem, to oksymoron, jednak określenie „wyzysk”, pomimo iż trafnie oddaje realną sytuację, może być dla wielu mylące)? Spełnia, a elementy rynkowe stoją na straży opłacalności oraz wysokiej jakości świadczonych usług.

Taki układ systemu kolektywnego ubezpieczenia zdrowotnego jest bardzo plastyczny – na ubezpieczycieli można w imię „umowy społecznej” nałożyć szereg wymogów takich jak na przykład wielkość minimalnego pakietu świadczeń. W podobnych warunkach funkcjonują ubezpieczenia OC, które są obowiązkowe, wyregulowane, a jednocześnie prywatne i konkurencyjne. Z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego to pieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu – z jednej strony odgórnie, przymusem zapewniamy, że wszyscy mają ubezpieczenie i „nikt nie umiera na ulicach” (tłumaczenie, że to mit nie zdało egzaminu, ale to kwestia naszego niewydolnego systemu edukacji, o którym nie dzisiaj), a z drugiej strony możemy cieszyć się normalnej jakości usługą. Bez kolejki, zbędnego umierania i 3,20 zł na pacjenta dziennie.

Biorąc pod uwagę ten prosty, sprawdzony pomysł musimy jednak pamiętać, że koniecznym jest kompleksowe przeprowadzenie reformy – prywatyzacja szpitali bez uprzedniego zreformowania kas chorych najpewniej doprowadzi do jeszcze gorszej sytuacji niż jest teraz. Oto szpital, którego istnienie regulują prawa rynku, miałby żyć w pełnej symbiozie z iście komunistyczną strukturą NFZ. To doprowadziłoby do zupełnego zaniechania „czynności publicznych” przez szpital, bądź do jego widowiskowego upadku.

A morał z tego prosty i niektórym znany: już kolejny rząd miga się od koniecznej zmiany. A zamiast tego wciska nam jakiś tani (tani z punktu widzenia wiarygodności, bo finansowo zbyt dobrze byśmy na tym nie wyszli) bajer, na którym posłanka Sawicka lody chciała kręcić. Zachowanie ministra Arłukowicza, tkwiącego w tym bagnie po uszy, a nadal cieszącego się relatywnie dobrym poparciem, może potwierdzać teorie Rafała Ziemkiewicza, iż złotą zasadą w polskiej polityce, jest „jeśli chcesz utrzymać poparcie rób wszystko, tylko nie reformy”.

Powiązane tematy

Komentarze