Kogo obejmie wzrost wynagrodzeń w 2023 roku?
Czy wzrost wynagrodzeń obejmie wszystkich pracowników w 2023 roku? Gościem Joanny Buczyńskiej w Wywiadzie Gospodarczym telewizji wPolsce.pl był Bartłomiej Piwnicki, dyrektor zarządzający UBP Consulting
Według najnowszych danych GUS wynagrodzenia rosną, ale nie proporcjonalnie do inflacji. Na jakich stanowiskach pracownicy zarobią najwięcej a na jakich najmniej w 2023 roku?
Bartłomiej Piwnicki: Może zacznijmy od tego, że 2022 rok był rokiem dużych podwyżek płac, ale ten rok będzie trochę spokojniejszy. Na rynku można było dostrzec duże dysproporcje jeśli chodzi o wzrosty wynagrodzeń. Podam przykłady: wszelkie specjalizacje, które są związane z automatyzacją procesów w zarządzaniu przedsiębiorstwem, czyli tzw. Systemy ERP odnotowują wzrosty wynagrodzeń nieproporcjonalne do innych stanowisk. Wynika to też z faktu, że takich specjalistów jest mało na rynku.
Jacy jeszcze specjaliści mogą w tym roku liczyć na wysokie zarobki?
Bartłomiej Piwnicki: Przede wszystkim osoby zajmujące się wdrażaniem systemów ERP, czyli systemów do zarządzania przedsiębiorstwami, automatyzacji zarządzania przedsiębiorstwami. Odnotowaliśmy ostatnio taki przykład: kandydat określił swoje oczekiwania finansowe na poziomie 600 zł za godzinę co łatwo przeliczyć razy 168 godzin miesięcznie i co daje ponad 100.000 zł pensji miesięcznie. I myślę, że takich osób jest więcej. W specjalizacjach, których brakuje na rynku, należy spodziewać się dużych wzrostów wynagrodzeń. Dużo większych niż tam, gdzie już w zeszłym roku te wynagrodzenia zostały podniesione. Średnio szacuje się, że podwyżki w roku 2022 wyniosły pomiędzy 10 proc. a 13 proc. Nie spodziewałbym się w tym roku, aż tak dużych wzrostów.
Według badań 50 proc. pracowników oczekuje w tym roku podwyżki inflacyjnej. Kwota minimalna wynagrodzenia to ok. 2700 zł netto kwota średnia to 5700 zł netto. Zdecydowana większość pracowników zarabia więcej niż płaca minimalna i wzrost minimalnego wynagrodzenia ich nie obejmie. Gdybyśmy wzięli pod uwagę również małe firmy, których GUS nie rejestruje w swoich danych płacowych, to sytuacja najczęściej wygląda tak, że taki pracownik ma małe szanse na podwyżkę w 2023 roku. Co może zrobić pracownik by taką podwyżkę inflacyjną otrzymać?
Bartłomiej Piwnicki: Nie ma takiej jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie i nie ma też jednoznacznej metody proszenia o podwyżki. Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie przed takim pracownikiem, aby poszukał innej pracy. Nie zachęcam oczywiście do zmiany pracy, bo nie jest to często najlepszym rozwiązaniem, ale w pewnym sensie zagrożenie odejściem pracownika, który jest kluczowy dla przedsiębiorcy może skutkować chęcią udzielenia podwyżki. To też były metody, które stosowali pracownicy najczęściej w minionym roku oraz w 2021 roku.
Co może zrobić pracownik aby taką podwyżkę otrzymać u obecnego pracodawcy?
Bartłomiej Piwnicki: Negocjować, negocjować i jeszcze raz negocjować. Nie chcę tutaj mówić żartobliwie, że „wydzwaniają do tego pracownika trzy firmy czyli prąd, gaz i telewizja kablowa, które proszą o zapłacenie”. Bardziej chodzi o postawienie sprawy jasno, że sytuacja jest jaka jest. Jeśli też pracownik zauważa, że przedsiębiorstwo dobrze radzi sobie na rynku, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby pracodawca tej podwyżki udzielił. Jeżeli przedsiębiorstwo ma kłopoty to pracownik ma dwa wyjścia: albo trzeba szukać nowej pracy albo zagryźć zęby i przeczekać trudny czas w przedsiębiorstwie.
Rynki są nieprzewidywalne, ceny surowców zmieniają się ze względu na panującą wojnę, trudno jest przewidzieć co będzie jutro. Obecnie mamy z jednej strony oczekiwania inflacyjne pracowników, z drugiej strony prognozy pogarszającej się sytuacji przedsiębiorstw. Co ma zrobić pracodawca ( może jakie benefity zastosować) by zachęcić pracownika do przyjścia do pracy i do pozostania w niej?
Bartłomiej Piwnicki: Dzisiaj benefity nie są już pierwszoplanowym czynnikiem, który zachęca pracowników do przyjścia do nowej pracy i do nowej firmy. Z tego powodu, że benefity trochę się przejadły już pracownikom - to jest jedna rzecz. A druga rzecz - inflacja, która powoduje, że pracownicy dużo chętniej sięgają po takie rzeczy jak podwyżka czy wyższe wynagrodzenie. Coraz częściej spotykamy się z taką sytuacją, że nawet jeśli do danego stanowiska jest przydzielony samochód służbowy, to osoby na etapie negocjacji nowego stanowiska, nowej pracy proszą pracodawcę o to, aby spieniężył ten samochód służbowy, czyli określił jaka jest jego wartość dla firmy, np: 3000 zł, 3500 zł miesięcznie i te pieniądze po prostu pracownikowi przekazał fizycznie, czyli de facto prosi o podwyższenie swojego podstawowego wynagrodzenia. I na to często pracodawcy się godzą.
Kolejną rzeczą, która zachęca pracownika do pracy w danej firmie są dodatkowe dni urlopu. Np. jeden dzień dodatkowego płatnego urlopu kwartalnie, co daje łącznie 4 dni rocznie, a co skutkuje tym, że taka osoba ma 30 dni płatnego urlopu w ciągu roku. To na pewno jest ciekawsze i to bardziej zachęca niż inne benefity. Pomijam kwestię odpowiedniej atmosfery w pracy. To jest kluczowe. Kolejną istotną sprawą, szczególnie dla młodszego pokolenia, jest praca hybrydowa czy wręcz praca zdalna. Praca zdalna, która jest często absolutnie podstawą czy taka osoba będzie chciała pracować w firmie czy nie.
Pracodawcy coraz mniej chętnie zgadzają się na pracę zdalną pracownika. Dlaczego?
Bartłomiej Piwnicki: Ja się wcale nie dziwię bo po pierwsze wiele przedsiębiorstw płaci dość wysokie kwoty za wynajem dużych biur po 1000-1500 metrów kwadratowych na przykład. Pomijam fakt, że to są ogromne pieniądze. A druga rzecz jest taka, że jeżeli mówimy o takiej jedności w przedsiębiorstwie, żeby szczególnie te nowo zatrudnione w firmie osoby poczuły to przedsiębiorstwo, odnalazły się w nim, aby poczuły tę markę i były w stanie dla tej marki pracować no to potrzebna jest praca zbiorowa. Nie tylko samemu w fotelu w domu na komunikatorze na monitorze komputera.
Ostatnio do sejmu trafiła ustawa o 4 dniowym tygodniu pracy. Co Pan o tym pomyśle sądzi?
Bartłomiej Piwnicki: Trudny temat. Czytałem też ten raport z Wielkiej Brytanii i bodajże 59% firm określiła to jako swój sukces, czyli de facto wzięło w tym udział niecałe 3000 pracowników. Podniosła się efektywność pracy, podniosło się samozadowolenie z pracy. Niby fajnie, ale to jest rozwiązanie dobre dla przedsiębiorstw dużych. Widzę w tym problem dla małych i średnich firm , które na przykład mają dział obsługi klienta i będą musiały go w taki sposób zorganizować, aby ta obsługa trwała przez 5 dni w tygodniu, a nie tylko przez 4 dni. Czyli będą musiały zatrudnić dodatkowych ludzi do obsługi klientów. Ja to obserwuję z dużym zainteresowaniem i lekkim niepokojem.
wywiadgospodarczy, jb