Informacje

Prof. dr hab. Jerzy Żyżyński, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Polityki Pieniężnej / autor: Fratria / Andrzej Wiktor
Prof. dr hab. Jerzy Żyżyński, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Polityki Pieniężnej / autor: Fratria / Andrzej Wiktor

TYLKO U NAS

Ład jako porządkowanie

Gazeta Bankowa

Gazeta Bankowa

Najstarszy magazyn ekonomiczny w Polsce.

  • Opublikowano: 3 listopada 2021, 11:50

  • Powiększ tekst

Koncepcja budowania Ładu jako pewnej kompleksowej strategii, jako spójnego zintegrowanego zespołu reform jest nową jakością w polskiej polityce – stwierdza na łamach „Polskiego Kompasu 2021” prof. dr hab. Jerzy Żyżyński, wykładowca UW, członek Rady Polityki Pieniężnej

Od lat – nie tylko od czasu transformacji, lecz przecież jeszcze ostatnich kilkunastu lat tzw. komunizmu – w polskiej polityce słowem najczęściej odmienianym przez wszystkie przypadki była „reforma”. Ale każda reforma, czyli zespół działań, które mają coś naprawić poprzez reorganizację i zmiany prawa, to z reguły była jakaś kwestia wycinkowa: reforma cen, reforma WOG-ów (Wielkich Organizacji Gospodarczych), reformy mające zbudować „socjalistyczny rynek” itd. Po upadku starego systemu było podobnie. Mieliśmy opracowane w pośpiechu, niestety niezbyt głęboko przemyślane reformy mające urynkowić gospodarkę na modłę nowego ustroju, z właściwymi rynkowi kapitalistycznemu instytucjami, systemem finansowym, pieniądzem, prawem własności i ze sprywatyzowanymi przedsiębiorstwami. Reformy te nie tworzyły jednak systemu spójnego tak, by skompensować skutki tego, że komunizm zerwał naturalne, ewolucyjne procesy rozwojowe, jakie charakteryzują kapitalistyczną gospodarkę rynkową, innowacyjną, budującą stosowne do kolejnych etapów rozwoju instytucje i struktury.

W okresie socjalizmu stworzono pewną bazę materialną gospodarki. Trzeba przyznać, że niespójną, ale mogącą w nowych warunkach ustrojowych stanowić znakomitą podstawę rozwoju – zaprzepaszczono ją jednak w wyniku tych właśnie niekompetentnie opracowanych i źle realizowanych reform oraz nieudolnej prywatyzacji – nazbyt często, a można nawet powiedzieć, że z reguły – ocierającej się o granice łamania jeśli nie prawa, to zasad rozumności ekonomicznej.

Koncepcja budowania Ładu jako pewnej kompleksowej strategii, jako spójnego zintegrowanego zespołu reform jest nową jakością w polskiej polityce. Pojęcie ładu niesie bowiem w sobie jakąś zasadę porządku, zawrócenia naturalnej przyrodzie, a niestety często realizowanej przez człowieka, zasadzie nieustannego wzrostu entropii, czyli przechodzenia od jakiegoś stopnia uporządkowania do uporządkowania mniejszego, a na końcu totalnego bałaganu.

Nie ma tu miejsca ani nie jest celowe analizowanie, recenzowanie i komentowanie przedstawianego przez rząd programu określanego jako Polski Ład, zatem przypomnę podstawowe fakty ekonomiczne, które powinni mieć na uwadze ci, którzy analizą i komentowaniem się zajmują. Po pierwsze, bogactwem każdego kraju jest to, co wytwarza jego gospodarka. A ściślej mówiąc, jako społeczeństwo bogaci jesteśmy wartością tego, co wytwarzamy. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę z tego, że jest ona wynikiem tego, jakie cykle procesów wytwarzania produktów są przez tę gospodarkę realizowane. Najwyższa wartość dodana w cyklach rozwoju produktów powstaje na etapach początkowych i końcowych tych cykli, a więc w fazie przedprodukcyjnej – to prace badawczo-rozwojowe, projektowanie, organizacja, zarządzanie firmami, logistyka; oraz w fazie poprodukcyjnej – to sprzedaż, marketing, następne fazy prac logistycznych, usługi posprzedażowe. Wartość dodaną tworzą płace i zyski, a więc najwięcej zarabia się nie w fazie bezpośredniej produkcji i montażu, lecz na pierwszych i końcowych etapach cykli produktowych, tam powinno się angażować ludzi i kapitał. Sukces kraju zależy od tego, czy zdoła wytworzyć i utrzymać u siebie struktury związane z tymi etapami, a najtańsze etapy, czyli związane z produkcją części i montażem, przeniesie do innych krajów.

Dlatego wielokrotnie wyrażane zadowolenie, iż kapitał zagraniczny zainwestował u nas, musi zostać ostudzone przez uświadomienie tego, że są to inwestycje w te najtańsze, przynoszące najniższą wartość dodaną, etapy wytwarzania. I też, jeśli polski przedsiębiorca produkuje jakieś części do produktów znakomitych marek, to przecież mają one być tanie, zatem polski robotnik ma zarabiać mało, a i zyski przedsiębiorcy bynajmniej nie będą imponująco wysokie; jednocześnie tworzy się mechanizmy, by tej produkcji nie obciążały inne koszty – na przykład składki na rzecz systemu opieki zdrowotnej i inne podatki, czyli środki przekazywane na finansowanie potrzeb zbiorowych. Konsekwencją tego jest ogólna słabość gospodarcza, niski potencjał zarówno ze względu na popyt, jak i zasoby kapitału finansowego – i tę część, którą możemy przeznaczyć na dobro wspólne.

Z tej słabej gospodarki państwo, które to dobro wspólne realizuje, musi pozyskać swoje zasilenie, czyli zebrać podatki. A państwu mającemu ambicje wydźwignięcia gospodarki na wyższe poziomy i sprawienia, by „Polacy zarabiali tak jak na Zachodzie”, trudno będzie realizować swe kreacyjne funkcje. Trudno to nie znaczy, że nie jest to możliwe, warunkiem sukcesu jest jednak stabilność polityczna. I trzeba sobie zdawać sprawę – a dotyczy to wielu ludzi, także polityków – że błędne jest domniemanie, jakoby było „najlepiej, jeśli państwo pozostawi ludzi samym sobie, bo bez jego wtrącania się sami dojdą do dobrobytu, trzeba państwo zminimalizować, jego działalność regulacyjna jest niepotrzebna”. Historia gospodarcza, analiza naukowa oparta na faktach dowodzi, że to nieprawda. Bogactwo narodu bierze się z tego, że ludzie wytwarzają dobra o wysokiej wartości, a zarobione pieniądze wydają – każdy wydatek jest czyimś dochodem, dobrobyt ogólny jest zawsze wynikiem tego, że pieniądz wygenerowany dzięki wytwarzaniu dóbr o wysokiej wartości cyrkuluje w niekończących się pętlach dochodów i wydatków, w tej swoistej sieci wydatki jednych stają się dochodami innych.

Najpierw musi być zatem dochód osiągnięty dzięki temu, że wzbogacamy społeczeństwo, coś wytwarzając – tym, co „wytwarzamy”, mogą być następni obywatele, nasze dzieci, zasiłek zwany 500+ można traktować jako wynagrodzenie od państwa za tę specyficzną pracę kreacyjną, jaką jest rodzenie i wychowywanie. I ten dochód musi być wydawany. Dobrobyt ogółu zależy zatem od następnego etapu, wydatków – dzięki nim kręci się machina gospodarcza. Bogactwo indywidualnych ludzi to ich dochody, ale bogactwo ogółu bierze się stąd, że to, co ludzie zarobili, jest wydawane. Najważniejszy jest jednak punkt wyjścia: wartość tego, co wytwarzamy. Musimy zatem zaabsorbować, czasami przejąć albo wygenerować te elementy struktury gospodarczej, które dają najwyższą wartość dodaną – między innymi marketing, finanse, logistykę, zarządzanie, badania oraz rozwój itd. Jeśli są one w rękach kapitału zewnętrznego, to efektem musi być utrata znacznej części wytworzonej wartości. Musimy zapłacić za to, że te inne etapy zasilił finansowo kapitał zagraniczny – w efekcie produkt narodowy brutto, czyli to, czym jako kraj możemy dysponować i dzielić między siebie, jest o bez mała 100 mld zł niższy od produktu wytworzonego, czyli PKB.

Po drugie, wydając zarobione pieniądze, dzielimy się naszym dochodem z piekarzem, sklepikarzem, właścicielem stacji benzynowej itd.; od każdego z nich otrzymujemy w zamian jakiś produkt stanowiący część naszego wytworzonego narodowego bogactwa; pieniądz to tylko specjalne narzędzie podziału tego, co zostało wytworzone. Dzielimy się też z państwem, czyli de facto z tymi członkami społeczności, których państwo zatrudnia, by wytworzyli to, co nazywamy dobrem publicznym i społecznym. Ale z państwem jest jak z butami: tanie to na ogół są niskiej jakości i tylko na jeden sezon, czyli bez perspektyw na przyszłość. Tak jak dobre buty muszą kosztować, tak też sprawne, realizujące swe funkcje zgodnie z oczekiwaniami obywateli państwo musi kosztować, czyli musi być dobrze sfinansowane. A łatwo wykazać, że dobrze sfinansowane i silne państwo to także lepsze perspektywy dla przedsiębiorców oraz klasy średniej i całego społeczeństwa.

Wśród tych wydatków w tej swoistej sieci wzajemnie powiązanych dochodów i wydatków, o której była wyżej mowa, podatek jest sumptem szczególnym, bo generuje dochody tej części społeczeństwa, którą zatrudnia państwo i poprzez którą realizuje ono cele publiczne, wytwarza dobro wspólne. Ale państwo do sfinansowania swych celów i zadań musi ściągnąć podatki od ludzi, tzw. osób fizycznych, i od podmiotów gospodarczych, czyli osób prawnych. Wszyscy oni muszą się podzielić z państwem swymi dochodami, by mogło ono funkcjonować. Podatki to narzędzie podziału dochodów, a nie przychodów, jak sądzą niektórzy; możemy dzielić się tylko dochodami, bo są one tym, co mamy do dyspozycji po opłaceniu różnych kosztów.

Tak więc płacąc podatki, członkowie społeczności dzielą się ze swym państwem, ale to, jaka powinna być proporcja podziału obciążeń między osoby fizyczne a przedsiębiorstwa, powinno zależeć od podziału dochodów na najniższych szczeblach struktury gospodarczej. Struktura obciążeń podatkowych powinna być konsekwencją tego, jakie reguły podziału wypracowane zostały na poziomie przedsiębiorstw – a to zależy po prostu od ich siły ekonomicznej i miejsca w strukturze gospodarczej, od tego, jaką strukturę same generują. Jeśli są to słabe przedsiębiorstwa, które mają tanio produkować podzespoły w ramach globalnych struktur przemysłowych, to dochody i sumaryczne zyski będą niskie; słaba gospodarka, w której takie podmioty dominują, nie wygeneruje solidnego zasilenia dla swego państwa. Trzeba zatem przypomnieć, że ogólny, makroekonomiczny udział kosztów zawiązanych z zatrudnieniem w PKB w Polsce nie dochodzi do 40 proc. (39,6 proc. według danych za 2019 r. – a trzeba przyznać, że w ostatnich latach wzrósł z bardzo niskiego poziomu niecałych 36 proc. na początku drugiego dziesięciolecia XXI w.), podczas gdy w krajach rozwiniętych, do których chcielibyśmy aspirować, jest to ok. 50 proc. – przez wiele lat najwyższy był w Szwajcarii i USA, ale warto zauważyć, że zmniejszył się u nich o kilka punktów procentowych z ponad 60 proc. w latach 90. XX w. Po prostu: jeśli ludzie mają wydawać i płacić podatki, to muszą – jako ogół – odpowiednio zarabiać, a to oznacza, że powinna się poprawić sytuacja płacowa osób zatrudnianych. Natomiast jeśli bogactwo chcemy mierzyć średnimi dochodami, to musi się zwiększyć udział płac osób zatrudnionych w tych przynoszących większą wartość dodaną elementach struktury gospodarczej.

Tu warto zauważyć niedostrzeganą – z niewiedzy – kwestię związaną z ostatnio żywo dyskutowaną składką zdrowotną – to jedno z najważniejszych obciążeń podatkowych, funkcjonujące jako specjalne, odrębne, obowiązkowe ubezpieczenie. W Polsce jest ona bardzo niska, tylko 9 proc., będąca obciążeniem wynagrodzenia pracowników – z czego 7,75 proc. jest ujmowane z podatku dochodowego, a wzrost do 9 proc. stał się faktycznym zwiększeniem obciążenia podatkowego osób fizycznych. W krajach naszego kręgu cywilizacyjnego składki na zdrowie wynoszą kilkanaście procent i są dzielone między pracownika a pracodawcę, któremu oczywiście zwiększa to koszty. U nas pracodawcy są zwolnieni z dokładania się do systemu opieki zdrowotnej, który dba przecież o zdrowie ich pracowników. Tymczasem w innych krajach ogólnie wyższa składka jest dzielona między pracownika a pracodawcę – ten drugi zwykle daje połowę, w niektórych krajach 2/3 składki. U naszego zachodniego sąsiada na przykład składka wynosi 14,6 proc. i jest dzielona między pracownika a pracodawcę po połowie. Mniejsza w porównaniu z Polską jest więc ta część obciążenia, która przypada na pracowników, ale w efekcie wyższe jest obciążenie kosztów pracodawcy. Niska składka zdrowotna to jeden z elementów obniżających nasz wskaźnik udziału kosztów związanych z zatrudnieniem w PKB. Mamy zatem szczególnie korzystne warunki, swego rodzaju dumping, dla firm zagranicznych funkcjonujących w Polsce, a dla polskich przedsiębiorców jest to element ogólnie cieplarnianych warunków, bo i podatek CIT jest niski w porównaniu z wieloma najbogatszymi krajami naszego kręgu cywilizacyjnego.

Po trzecie, budowanie ładu, czyli lepszego porządku, musi być kształtowaniem struktur. W związku z tym, co powiedziane było wyżej, kluczowe znaczenie ma budowanie struktur przemysłowych, w których generowana byłaby wyższa wartość dodana. Na początku transformacji popełniono kardynalne błędy, dopuszczając do rozbicia dużych organizacji gospodarczych i nawet średnich przedsiębiorstw na powiązane, ale – jak się potem okazywało – dość luźno mniejsze firmy. I w takiej formie je prywatyzowano, sprzedając konkurencji zainteresowanej ich marginalizowaniem, a nawet likwidacją (tzw. wrogie przejęcia) całych gałęzi naszego przemysłu. W efekcie utracone zostały nie tylko przedsiębiorstwa branż technologicznych, lecz także bardzo fachowe zaplecza badawczo-rozwojowe i najbardziej dochodowe elementy cykli rozwoju produktów, których pozbywano się na zasadzie modnego, ale często niezbyt racjonalnego, tzw. outsourcingu.

W nowej sieci uzależnień i w systemie finansowym o słabym potencjale – ten potencjał tworzy zasób zdeponowanego pieniądza, czyli nawarstwione w agregacie pieniężnym M2 oszczędności – a na dodatek przy ograniczonych kreacyjnych możliwościach państwa ewentualnie powstające nowe inicjatywy biznesowe nie znajdują dobrych warunków na rozwój i ekspansję.

Kształtowanie struktur musi obejmować wiele sfer, dziedzin, obszarów. Na przykład zbudowanie racjonalnego systemu wynagradzania, w którym z wiedzą, szczególnymi umiejętnościami i odpowiedzialnością – zwłaszcza odpowiedzialnością – wiążą się znacząco wyższe wynagrodzenia. W przemyśle na ogół jakoś to wychodzi, ale gorzej jest w sektorze publicznym finansowanym ze środków budżetowych. Zmiana tego stanu dyskryminującego część sfery budżetowej byłaby też rozszerzeniem tzw. klasy średniej – to nie są ci, którzy uzyskują średnie wynagrodzenia – jak błędnie się czasami sądzi – lecz ci, którzy znajdują się na średnich poziomach podobnej do piramidy struktury społecznej. Ich zarobki nie są na poziomie średniej, ale kilku średnich. I chodzi o to, że niektóre dziedziny sfery publicznej są jakby wyłączone z racjonalności ekonomicznej kształtującej wynagrodzenia. Problem polega na tym, że właściwie od czasów komunizmu struktura ta jest zamrożona, a ewentualne zmiany są krępowane przez polityczne rozgrywki i obawy o reakcję opinii publicznej podsycanej przez medialne dezinformacje. Przykładem żenujące rozgrywki wokół próby zracjonalizowania systemu wynagradzania kadr zarządzających administracją państwa i parlamentarzystów; dotyczy to także nauki.

Ważnym elementem kształtującym realną, czyli w wymiarze netto, strukturę wynagrodzeń jest progresywny system podatkowy zawierający racjonalny system ulg, zwolnień i bodźców. Zmiany podatkowe muszą jednak uwzględniać to, że w sferze publicznej nie zbudowano właściwych struktur wynagrodzeń już na początku transformacji – co było oczywiście trudne, ale nie niemożliwe: niestety nie rozumiano tej potrzeby. Dochody Polaków są ogólnie bardzo niskie, państwo z tych niskich podatków musi ściągać część środków na sfinansowanie dochodów osób angażowanych przez jego budżet. Zmiany podatkowe muszą zatem współgrać z równoczesnymi przekształceniami struktury wynagrodzeń.

Trzeba też zauważyć, że nieodzownym elementem i warunkiem rozwoju oraz budowania nowych struktur jest rozwój nauki, w nią trzeba inwestować, jej status w społeczeństwie powinien być wysoki. Dla rozwoju gospodarki podstawowe znaczenie mają nauki ścisłe, w tym z obszaru badań podstawowych, ale też budujące ogólną inteligencję społeczeństwa nauki humanistyczne. W najbardziej rozwiniętych krajach motorem rozwoju zawsze były wysokie nakłady na naukę i edukację, nie są one kosztem, są inwestycją w przyszłość.

Budowanie lepszego porządku to wielkie wyzwanie, kwestii do rozwiązania i warunków, jakie trzeba spełnić, jest wiele, ale zawsze problemem jest opór przed zmianami, gdyż wielu ludzi, wiele instytucji, przedsiębiorstw jest ściśle zintegrowanych z istniejącym stanem rzeczy. Nawet jeśli to swoisty nieład – jak wiadomo – na najgorszych rozwiązaniach organizacyjnych, podatkowych.

Prof. dr hab. Jerzy Żyżyński, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Polityki Pieniężnej

Tekst prof. Jerzego Żyżyńskiego został opublikowany w elektronicznym wydaniu „Polskiego Kompasu 2021” dostępnym bezpłatnie do pobrania na stronie www.gb.pl a także w aplikacji „Gazety Bankowej” na urządzenia mobilne

»» Pobierz teraz bezpłatnie PDF „Polskiego Kompasu 2021”:

GB.PL - KLIKNIJ TUTAJ

GOOGLE PLAY - KLIKNIJ TUTAJ

APPLE APP STORE - KLIKNIJ TUTAJ

HUAWEI APP GALLERY - KLIKNIJ TUTAJ

Okładka Polski Kompas 2021 / autor: Fratria
Okładka Polski Kompas 2021 / autor: Fratria

Polecamy i zachęcamy do lektury tego wyjątkowego rocznika

UWAGA OD REDAKCJI: wszystkie teksty zamieszczone w roczniku „Polski Kompas 2021” zostały przygotowane przez autorów i nadesłane do redakcji do 2 września 2021 roku

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych